wtorek, 10 lipca 2012

Bartodziejskie podsumowanie afrykańskiej wyprawy...

Prawie miesiąc już minął odkąd nie stąpam po czerwonej, afrykańskiej ziemi, ale drobinki kurzu z Ugandy i Rwandy pewnie noszę jeszcze gdzieś głęboko w dreadach, a jeśli nie to na pewno mam je w sercu. Co tu dużo pisać? Zakochałem się w Afryce! Mam ogromną nadzieję, że jeszcze tam wrócę. W końcu wyprawa do Senegalu nadal w planach, choć w czasie bezterminowo przesunięta... Od innych moich wyjazdów ten wyróżniał się tym, że praktycznie go nie planowałem. Od momentu kiedy w ogóle wziąłem Rwandę pod uwagę do momentu wylotu minęły 2 tygodnie. W międzyczasie nie myślałem zbytnio o Afryce tylko planowałem wyjazd do Iranu... Dla porównania: o wyprawie do Meksyku myślałem 4 lata, zanim udało mi się tam polecieć, a tu jeden wielki spontan! Nie wiedziałem czego się spodziewać, nie miałem większych oczekiwań, ale już po wszystkim uważam, że decyzja o wylocie na Czarny Ląd była najlepszą z możliwych!

Muszę się przyznać, że na początku trochę się bałem - strach przed nieznanym. Nie wiedziałem tylko, czego bać się bardziej - ludzi czy chorób? Trochę nieswojo czułem się gdy pan Mobimba  (którego tel, e-mail i nazwisko podałem kilku znajomym w razie czego) powitał  mnie na lotnisku w środku nocy i powiedział, że wcale nie nazywa się Mobimba... Później jechałem z nim samochodem do mieszkania i chodziły mi po głowie takie myśli, czy czasem zamiast mieszkania nie zobaczę jakiejś piwnicy w której ktoś wytnie mi nereczkę ;) Dobrze, że nie zorientowałem się, że klamki w samochodzie nie działają od środka (byłem zatrzaśnięty:) Z drugiej strony myślałem - jakby takie przypadki się zdarzały to ktoś by o nich chyba doniósł, a nawet nasz ostrożny MSZ pisze, że Rwanda jest krajem w miarę bezpiecznym. Koniec końców pan Mobimba (ja już tak go będę nazywał) okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem zupełnie bez niecnych zamiarów. Jak ktoś się będzie wybierał do Rwandy to mogę polecić nocleg u niego - blisko lotniska, ale daleko od centrum.
To czego bałem się na początku okazało się później największym magnesem ciągnącym mnie teraz do Afryki. Chodzi mi tu o jej mieszkańców. Przesympatyczni ludzie, którzy mimo wielu niedogodności wydają się być szczęśliwi. Biedy, którą miejscami tam widziałem nie da się porównać do biedy w naszym kraju. Tam biedni ludzi nie mają nic - nawet butów. Dzieciaki bawią się własnoręcznie robionymi zabawkami (wspomnienie z Wybrzeża Moskitów) i chodzą cały czas w jednym T-Shircie. Mimo wszystko nie wydają się smutne i cieszą  tym co mają. Do tego bardzo łatwo je uszczęśliwić. Długopis, notesik, kawałek czekolady (niektóre nigdy jej nie próbowały - za droga), czy choćby jakiś lokalny owoc czy ciasteczko i już są "kupione".

"Kupione" ciastkami dzieciaki


Jeszcze trochę o biedzie. Powoduje ona również inne implikacje, jak choćby pewien rodzaj szacunku do białych. Biały - ma kasę, trzeba być dla niego miłym, może coś mi skapnie. Teraz próbka afrykańskiego żebrania... 

- Hello Mister! How are you? Can you give me some money?
- Cześć, a dlaczego mam Ci dać pieniądze? Tak za nic, to nie te tędy droga... Teraz dam Ci 5 dolarów i co dalej? Będziesz tu czekał 2 tygodnie na następnego białego, który Ci coś da?
- Aha, OK. Dziękuję Panu... Miłego dnia!
- Miłego dnia! Na razie!

Takie podejście do życia. Uda się to się uda, nie - też jakoś będzie. Z drugiej strony, gdy ktoś żebrał a ja zamiast pieniędzy dałem mu coś do jedzenia, osoba taka zawsze brała to i z uśmiechem dziękowała. Często konsumowała zdobycz na miejscu :) Uprzejmości, nawet podczas żebrania to w tej części Afryki, którą widziałem to norma. Nietaktem wręcz jest powiedzenie samego hello. Trzeba zawsze dodać - jak się masz? i pamiętać, że odpowiedź musi być na tak :) Taka prawie że formułka przed każdą rozmową może się wydawać zupełnie niepotrzebna, jednak znacznie umila konwersację i poprawia stosunki międzyludzkie. Na początku o tym nie wiedziałem i od razu po przywitaniu przechodziłem do konkretów, ale z czasem zauważyłem, że wszystko łatwiej załatwić z większą dozą uprzejmości...

Oprócz mieszkańców Afryka zachwyciła mnie swoją przyrodą co raczej zaskakiwać nie powinno. Tu wyraźnie należy odróżnić Rwandę od Ugandy. Zagęszczenie ludności jest w tej pierwszej 3 razy większe niż w drugiej. W malutkim, mniejszym od Województwa Wielkopolskiego kraju mieszka ponad 10 milionów ludzi! Większość z nich trudni się rolnictwem. Krajobraz przypomina niekończącą się wieś i to bez wielkich pól, ale za to z ogromną ilością małych tarasów.

Tarasy uprawne


Z wyjątkiem 3 niewielkich parków narodowych (do których ostatecznie nie dotarłem) w Rwandzie nie ma endemicznych lasów... Wszędzie tam, gdzie nie ma pól rosną lasy eukaliptusowe. Każde dziecko wie, że eukaliptusy pochodzą z Australii :) Szkoda, że misiów koala nie sprowadzili ;) W Ugandzie sprawa wygląda inaczej. Okolice jeziora Bunyoni i miasta Kabale to dosłownie kopia Rwandy, ale w innych częściach kraju mamy prawdziwe sawanny (na moje wyglądające bardziej jak lasy liściaste), dżunglę i lasy bambusowe zamieszkałe przez goryle. Dodatkowym moim szczęściem była pora roku podczas której przyleciałem do Afryki. Trafiłem na samą końcówkę pory deszczowej - deszcze padają, ale są do zniesienia, słońca sporo a do tego wszystko bujno zielone. A jak powszechnie wiadomo, zieleń to ja lubię;)

W poprzednich postach pisałem, że zdziwiła mnie czystość i porządek w Rwandzie. Okazało się, że to wyjątek na skalę afrykańską. Po ulicach nie walają się plastikowe worki (bo są prawem zabronione), plastikowe butelki też się nie walają, bo zaraz zbierają  je dzieciaki, a do tego sporo się tam sprząta i są śmietniki na ulicach! O sprzątaniu już trochę pisałem przy okazji święta sprzątania Rwandy. Oprócz tego dziwnego zjawiska widziałem w tym małym kraju jeszcze kilka przypadków takiej pracy kolektywnej. Często widziałem duże grupy ludzi (w tym wiele kobiet) sprzątających lub naprawiających drogi. Czasem byli to więźniowie odróżniający się pomarańczowymi kombinezonami i pilnowani przez policjanta z kałachem, czasem zwykli cywile. Dlaczego i z czyjego nakazu remontowali drogi gruntowe nie wiem, czekam na sugestie... Iście nieafrykańsko, o czym pewnie też już wspomniałem, zachowywały się rwandyjskie autobusy - z dworców odjeżdżały na czas! Tutaj kolejna rzecz mi się przypomniała - czas afrykański. W Rwandzie mniej widoczny w Ugandzie bardziej. Czas afrykański to typowo południowy czas (znany nie tylko w Afryce), od europejskiego różniący się tym, że nie jest tak ściśle określony i ma zdolność do rozciągania się... W Ugandzie razem z Emilem przez prawie tydzień nie wiedzieliśmy o zmianie czasu pomiędzy Rwandą a Ugandą i wszędzie byliśmy o godzinę spóźnieni. Na autobusy, na oglądanie szympansów w Busingiro... W hotelach prosiliśmy o przedłużenie doby hotelowej o godzinę, a faktycznie siedzieliśmy 2 h dłużej. Nikt nigdzie nam nic nie powiedział! Dopiero w Parku Narodowym Wodospadów Murchisona statek wycieczkowy odpłynął na czas. Tam nie pasowało nam trochę, że jeszcze godzina do odpłynięcia, a statek pełen ludzi. No i wyszło szydło z worka :D Tak dostosowaliśmy się do czasu afrykańskiego.
O bezpieczeństwie też już pisałem. Uganda ma gorszą sławę od Rwandy. Na północy dogorywa okrutna wojna domowa z owianym złą sławą Josephem Konym na czele. Dochodzi też do napadów z użyciem broni. Ale jak zachowamy ostrożność to powinno być bezpiecznie. Zachować ostrożność jest stosunkowo łatwo - nie świecimy złotem, nie pokazujemy wszystkiego co mamy a rzeczy cenne typu paszport nosimy przy sobie. Tam gdzie zachodzi potrzeba miejscowi sami nas ostrzegają. W Kampali niestety już po incydencie z wyrwanym z ręki banknotem kilka osób ostrzegało nas przed złodziejami akurat w tej okolicy.
Na koniec kilka rad podróżniczych o trampingu w Afryce i trochę o kosztach. Bardzo dobrym pomysłem jest zabranie małego namiotu - mimo, że oficjalnych kempingów nie ma aż tak dużo to nie problemu z rozbijaniem się w mniej oficjalnych miejscach za zgodą miejscowych (uzyskaną np. za drobną opłatą). Warto zabrać moskitierę. W hotelach/pensjonatach są one w standardzie, ale już przy spaniu "na dziko" bardzo się przydają. Ja swojej moskitiery nie miałem, ale Emil miał dużą i na nas dwóch starczało, co z resztą widać na zdjęciach :D

 Moskitiera w pełnej krasie
Podczas każdej wyprawy do trzeciego świata (i nie tylko) przydatna jest plandeka. Taka zwykła z tworzywa sztucznego z dziurkami do przywiązania sznurków. O różnych możliwościach zastosowania plandeki napisały chłopaki od Bloga Roku 2011, czyli Paragonu z Podróży. Niezbędny jest też środek na komary. Ponoć nie na wszystkich one działają, ale w moim przypadku sprawdzają się bez zarzutów. I nie mówię tu wcale o specjalistycznych środkach zdobywanych na zamówienie z USA, tylko zwykłych preparatach powszechnie dostępnych w kraju nad Wisłą. Jeśli mamy zamiar wybrać się do dżungli dobrym pomysłem będą buty za kostki i kapelusz. Ale co ja się o tym rozpisywał będę? O survivalu dżunglowym sporo mówił/pisał W. Cejrowski i wiele innych osób.
Na koniec o kosztach. I tu dziwne sformułowanie - Afryka jest zarazem i bardzo tania i bardzo droga. Poniżej postaram się wyróżnić 3 rodzaje cen - tanio, tak samo, drogo i powpisuje tam różne przykłady. Porównanie cen dotyczy Rwandy/Ugandy i Polski.

TANIO
TAK SAMO
DROGO
jedzenie generalnie, transport, noclegi, domowo robiony alkohol, papierosy, ubrania z lumpexów, wszystko co załatwimy od miejscowych (wynajem łodzi, nocleg, jedzenie, itp.)
woda i napoje, paliwo, piwo i alkohol w sklepach, taksówki samochodowe
czekolada i różne dobra importowane - alkohol, kosmetyki, wstępy do muzeów i parków narodowych (są inne dla miejscowych, inne dla turystów), pozwolenia na oglądanie goryli, wizy i inne opłaty graniczne, turystyka ekstremalna (rafting, skoki na bungy itp)


To takie w skrócie przedstawienie relacji cen. Możliwym jest zwiedzanie Afryki bardzo tanim kosztem o ile: uda nam się kupić tani bilet (z Europy bardzo ciężko), nie będziemy zwiedzać parków narodowych i nie będziemy przekraczać zbyt wielu granic. Ale myślę że takie podróżowanie nie jest do końca sensowne (być w Afryce i nie zobaczyć dzikich zwierząt???), dlatego lepiej troszkę odłożyć i korzystać z afrykańskich atrakcji. Jeśli chodzi o przykłady cen z rubryki "drogo" to: pozwolenie na 1 dzień oglądania goryli w Rwandzie kosztuje 750 (!) dolarów za jeden dzień. Za wizytę w parku narodowym (w samym parku mniej niż 24 h, ale z noclegiem na kempingu) łącznie z transportem motorami i powrotem terenówką zapłaciliśmy z Emilem około 110$ za osobę! Na same wizy podczas 20-sto dniowego pobytu wydałem również 110$ (2 x 30$ - Rwanda, 50$ - Uganda). Także tanio nie jest. Z drugiej strony za wynajem łódki na jeziorze Bunyoni płaciliśmy mniej niż 4$ dziennie/os, a pyszny, bezmięsny obiad w Rwandyjskiej wiosce potrafił kosztować 2,5 zł za wielki talerz. W Afryce dla każdego coś miłego :)
O zdrowiu pisać się nie mi nie chcę bo wspomniałem coś tam przy okazji FAQ, do tego internet pełen jest porad zdrowotnych dotyczących Afryki. Po prawie miesiącu od powrotu nie odczuwam żadnych dolegliwości, także chyba się udało :)

No i natenczas byłby to koniec pisania o afrykańskiej przygodzie. A może coś mi się jeszcze przypomni? Do następnego!!!

Pozdrowienia od afrykańskiej ropuchy!!!