czwartek, 31 maja 2012

Rwanda i Uganda – dalsza część historii



27 maja. 

Spokojny wieczór nad jeziorem Kivu, więc i czas na aktualizację treści jest.  Trzeciego dnia rano wyjechałem z Kigali. Nie obyło się bez niespodzianek. Z hotelu mieszczącego się tuż przy dworcu autobusowym wyszedłem około 8:30 rano, poinformowany, że autobusy do Gisenyi kursują co 30 min. Przychodzę na dworzec – biura firm przewozowych pozamykane, a po chwili panowie z kijami każą opuścić to  miejsce. Przed dworcem zaczęto dzielić tłum na mniejsze grupy i kierowano je w różnych kierunkach. Jeden z „przywódców” akcji (paradoksalnie w koszulce stambulskiego Fenerbahce) niejednokrotnie używał kija (raczej delikatnie) i głośno krzyczał. Mi kazano stać z boku. Nie wiedziałem co się dzieje – nawet trochę się bałem, że to może jakaś powtórka z 1994 roku? W końcu pan w garniturze, niewielkiego wzrostu powiedział mi, że to narodowy dzień sprzątania Rwandy i od 9:00-11:30 wszyscy obywatele muszą w sprzątaniu uczestniczyć. Taki czyn społeczny. Pan stojący obok powiedział że pracuje dla pewnej instytucji związanej z ochroną goryli (chyba jeszcze o tym nie wspomniałem, że w Rwandzie są te olbrzymy). Powiedział, że był w Słowenii na konferencji i tam poznał dziewczynę z Polski, bardzo zainteresowaną Rwandą i chcącą tam pojechać.  Także świat znów okazał się mały :) Najciekawsze w czynie społecznym było to, że niektórzy w nim nie uczestniczyli (choćby wszyscy w garniturach), a ci co brali udział, nie za bardzo garnęli się do pracy. Najbardziej serio woje zajęcie traktowali faceci z kijami i kijkami. Co jakiś czas zdzielili tego czy tamtego i ustawicznie przestawiali ludzi z miejsca na miejsce. Jakby nie patrzeć efektywne to to nie było ;) Przed 11:00 ponownie wpuszczono ludzi na dworzec, a o 11:30 autobusy zaczęły wyjeżdżać. Tutaj tylko taka ciekawostka, że autobusy w Rwandzie zdają się naprawdę punktualne!
Zamiast być rano w Gisenyi nad jeziorem Kivu, byłem po 14:00. Tam poszedłem na spacer tuż pod samą granicę z Demokratyczną Republiką Konga. Imigrantów nie było widać, ale w rzeczywistości w Rwandzie znajdują się obozy dla uchodźców z tego pogrążonego w wojnie domowej Kraju. Z granicy poszedłem na plażę, gdzie akurat kończył się mecz siatkówki plażowej kobiet o kwalifikację olimpijską (FILM). Był to finał pucharu Aryki. Zwyciężył Mauritius. Po ceremonii z tańcami ludowymi na plaży spotkałem Duńczyka – Emila, z którym teraz podróżuję. To właśnie w Gisenyi zatruliśmy się trochę pierwszego wieczora, o czym już wspomniałem. Gisenyi to taki Ruandyjski kurort. Tyle tylko, że nad jeziorem (ale sporym), bo dostępu do morza ten malutki kraj nie posiada.  Jest tam kilka barów i dyskotek, sporo tanich „gospód” oraz lepszych hoteli. Jeden z hoteli posiada własną plażę, Ala ta publiczna również jest OK.

Narodowy Dzień Sprzątania Rwandy

Narodowy Dzień Sprzątania Rwandy cz. 2

Mauritius świętuje zwycięstwo - Gisenyi


30 maja. Poranek.

Czas tak szybko leci, że już prawie tydzień jestem w Afryce. Przy okazji udało mi się zmienić kraj pobytu i od wczoraj jesteśmy z Emilem w Ugandzie :) Ale o tym za chwilę. W Gisenyi posiedzieliśmy dwa dni, a trzeciego ruszyliśmy do pobliskiego miasteczka – Kibuye. Na mapie wygląda, że jest ono bardzo blisko. Gdyby płynąć łodzią byłoby to maks 15 km. Ale droga lądowa wiedzie przez góry, nie jest utwardzona i przejechanie ok. 100 km zajęło nam ponad 5h! Kibuye to też jakby kurorcie nad tym samym jeziorem, jednak znacznie mniejszy i spokojniejszy. Tam wpadliśmy na pomysł, żeby wynająć łódź od rybaków i popłynąć nią na okoliczne wysepki. Rybacy zdziwili się wielce, że do nich przyszliśmy, ale powoli, powoli udało się nam wytłumaczyć, że chcemy tylko łódź bez załogi i damy im za to pieniądze. Zgodzili się i po chwili mieliśmy już swój transport wodny. Jako że była już 16:00 nie mogliśmy sobie pozwolić  na dalszy rejs i podpłynęliśmy tylko na jedną bezludną wysepkę, która okazała się być zamieszkana przez krowę i cielaka :) (FILM)


Doić też umiem, choć tego akurat nie nauczyłem się na Bartodziejach ;)


31 maja 15:00

Z kibuye ruszyliśmy bezpośrednio do Kigali i stamtąd pod granicę Ugandyjską w Gatunie. Pierwszy nocleg spędziliśmy w kultowym hotelu – House of Edirisa w Kabale, już po stronie Ugandyjskiej. Następnego dnia udaliśmy się moto-taksówkami na wybrzeże jeziora Bunyoni, gdzie jeszcze tego samego dnia wynajęliśmy za śmieszne pieniądze dwie łodzie-dłubanki i ruszyliśmy w podróż po jeziorze. Pierwszą noc spędziliśmy w czułnach na wyspie Munanira (FILM). Było niesamowicie. Na początek już po zmroku podpłynął miejscowy i zaczął mówić, że nie mamy prawa tam być. Nie mamy prawa też odpływać bez uiszczenia opłaty jemu jako strażnikowi. Krzyczał groził, w końcu zszedł z łodzi i ugadaliśmy się na 5$. Kiedy je dostał bardzo się ucieszył, po czym przyszedł po jakimś czasie z miejscowym instrumentem i zaczął nam grać i śpiewać. Przygoda warta 5$ :) (FILM)
Pływanie po tym jeziorze jest dość bezpieczne a i okolica spokojna. Jezioro Bunyonyi to wg niektórych źródeł – drugie najgłębsze jezioro w Afryce. Ma 900m głębokości, a lustro wody znajduje się na wys 1900 m n.p.m. Woda jest dość chłodna, ale kąpać się można spokojnie – nie ma krokodyli, hipopotamów, ani partyzantki :) Dookoła jeziora a także na wielu wyspach mieszkają ludzie i wszystkie zbocza pokrywają uprawne tarasy. Co ciekawe nie ma tu ryb, za to występują raki, których można spróbować za niewielkie pieniądze w lokalnych „pensjonatach”. Dużo jest wszelkiego rodzaju ptaków, wśród nich i żurawie afrykańskie. Jednym słowem sielanka po afrykańsku. Szczerze polecam :) 

Właśnie odpoczywamy po obwitym obiedzie na wyspie Itambira. Moglibyśmy tu nocować, ale przygoda niech trwa dalej i po prostu odpoczniemy trochę i popłyniemy dalej. Z ciekawostek – małe ptaszki podjadają cukier trzcinowy z cukiernicy, a do miejsca gdzie siedzimy wszedł Japończyk w długich dredach:) Jest tu trochę muzungu, czyli białych:) PS Dredy okazały się sztuczne :)

Nasz katamaran

 Pionierzy



Żurawie

niedziela, 27 maja 2012

Rwanda FAQ, czyli często zadawane pytania...


Na opisywanie kolejnych dni afrykańskiej przygody przyjdzie jeszcze czas a teraz taki post w którym postaram się odpowiedzieć  na pytania, które sam zadałbym (czasem z przymrużeniem oka) gdybym był czytelnikiem tego bloga…

– Nikt cię nie chciał zjeść?      
– Nie! O przypadkach kanibalizmu w Rwandzie nie słyszałem :)

– Nie boisz się?
– Nie za bardzo, najbardziej boimy się tego czego nie znamy – poczytałem o Rwandzie i
   stwierdziłem, że za dużo mi tu nie grozi…

– Nie jest za gorąco?
– Kigali jest na wysokości ok. 1300 m n.p.m. więc znacznie zmniejsza to panującą tu temperaturę. W nocy śpię pod cienką pościelą w dzień nie jest goręcej niż 30 stopni. W Alanyi, w Turcji, gdzie byłem w pracy a nie na wakacjach bywało znacznie gorzej…

– Jak traktują cię jako białego?
–Myślę że normalnie, ewentualnie jako lokalną atrakcję. Z rasizmem jak na razie się nie spotkałem i bardzo mi przykro z powodu tego, że ja mogę sobie chodzić spokojnie w sercu Afryki a każdy z ciemniejszym odcieniem skóry w naszym kraju jest potencjalnie narażony na bezsensowny atak ze strony rasistowskich debili.

– Jak jedzenie?
– Trudno mi na razie powiedzieć bo mało próbowałem. Omlet z ziemniakami smakował jak omlet z ziemniakami :)

Aktualizacja – 27.05.2011
– najpopularniejsze wydają się być tu otwarte bufety, gdzie płaci się za pełen talerz wybranych potraw, jeśli talerz zwiera mięso/rybę, to płaci się więcej :) Bufety składąją się na ogół z ryżu, gotowanych, bananów, frytek, fasoli czerwonej, szpinaku i różnych innych wynalazków, nie aż tak bardzo egzotycznych (żadnych robaków, małpich mózgów itp.;). Generalnie im bufet droższy, tym większy wybór potraw.

 – jeszcze wczoraj napisałbym , że bezpiecznie jeść wszystko, ale tak nie jest. W jednym z otwartych bufetów struliśmy się z poznanym wczoraj Duńczykiem. W nocy bolały nas głowy i wymiotowaliśmy. Rano było ok. Prawdopodobnie mięsem, bo było bardzo twarde, chyba z jakiejś starej krowy. Dziś w innym miejscu zjadłem opcję bez mięsa :)

– mają bardzo ciekawą herbatę. Jeszcze nie znam jej składu ale jest aromatyzowana, kwaskowa i z gęstym mlekiem, tak że kubek ciężko wypić na raz.

– Jak dziewczyny?
– Ładne mają pupy ;)

– Trzeci świat, to z pewnością jest tanio?
– Problem biednych krajów jest na ogół taki, że zarobki są niewielkie, bezrobocie duże, a ceny normalne. Przykłas: 10km trasy moto-taksówką kosztuje około 6zł. Jak w Bydgoszczy byłyby takie taksówki to trasa z Bartodziejów do Fordonu tyle właśnie tyle by kosztowała. –No tak ale w Rwandzie z pewnością jest tańsza benzyna…
– nie do końca, w przeliczeniu litr benzyny kosztuje tu około 5,8 zł…

-1,5 l wody mineralnej – 4zł!
-otwarty bufet bez mięsa 6,5 zł
-otwarty bufet z dużym wyborem jedzenia (szaszłyki, tilapia (duża ryba słodkowodna) – 25zł
-kanapka z szynką – 1,7zł
-nocleg w tanim hotelu 28-45 zł
-piwo Primus 0,72l – 4,5 zł

Także nie jest tak drogo, ale jest wiele tańszych krajów, gdzie zarobki są wyższe niż w Rwandzie.


– Zaszczepiłeś się na coś?
– Tak jeżdżę po świecie i czasem się szczepię… Mam międzynarodowy certyfikat szczepień z wpisanymi szczepionkami na żółtaczkę typu A i żółtą febrę. Oficjalnie Rwanda wymaga tego drugiego, jednak nikt na granicy nie poprosił mnie o książeczkę.

– A co z malarią?
– Na malarię nie można się zaszczepić. Powinno się brać antymalaryczne leki przepisane przez lekarza. Leki te nigdy nie gwarantują 100% bezpieczeństwa. Kurację powinno zacząć się jeszcze przed wyjazdem do strefy malarycznej. Nie miałem na to za bardzo czasu :) Stosuję sposób sprawdzony na Wybrzeżu Moskitów system: OFF,  Autan, czy tam inny specyfik na komary i używam go obficie po zapadnięciu zmroku. Może się czytelnik zdziwi, ale w moim przypadku to działa. Komary mnie nie tną. A to właśnie one roznoszą to choróbsko. Do tego (przynajmniej w Kigali) są w każdym hotelu/kwaterze moskitiery, dodatkowo nas chroniące.
– Gdzie nocujesz?
– Pierwsze 2 noce spałem u pana Mobimby będącego panem Noah  w prywatnym domu na kwaterze, kolejne 3 w tanich hotelach, których wydaje się być pod dostatkiem. Jak na razie płaciłem po ok. 45zł za noc. Poniżej zdjęcia z tych miejsc.

Pokój w  tanim hotelu w Kigali

 Pokój u pana Mobimby



Łazienka u pana Mobimby :)

Taxi-moto przy granicy z DR Kongo

Lokalne owoce

piątek, 25 maja 2012

Pierwszy właściwy dzień w Ruandzie


Ponownie witam! Chyba to już  tradycją będzie, że wieczorami będę robił wpisy na bloga. Słońce zachodzi punktualnie nie wiem o której ale jak to koło równika bywa, dzień trwa co dzień mniej więcej 12 h:)  Także o ile nie będę tu za dużo imprezował, to każdego wieczora postaram się coś napisać.

Dziś już bardziej kompetentnie niż wczoraj mogę pisać o tym malutkim kraju, jako że dane było mi spędzić w nim cały boży dzień. Dzień minął na oswajaniu się z Afryką i zwiedzaniu Kigali. Jak wrażenia? Super! Podoba mi się.  Ludzie przyjaźni, uśmiechnięci, wcale nie nachalni i nawet ceny rzucają nieturystyczne :) Z resztą, w Kigali masowej turystyki z pewnością nie ma :) Biali przewijają się czasem, ale nie koniecznie muszą to być turyści. W mieście dużo jest misjonarzy, pracowników NGO’sów no i jako że jest to stolica – dyplomatów. Ale osoby które wymieniłem poruszają się raczej samochodami i nawet na moto-taksówkach  za bardzo ich nie widać. Jako biały, czyli umuzungu wzbudzam ogólne zainteresowanie miejscowej ludności. Kiedy szedłem do muzeum ludobójstwa otoczyła mnie chmara dzieciaków – krzyczały umuzungu właśnie, łapały mnie za ręce i trzymając mnie z dumą szły przed siebie. Do nich dołączały kolejne, tak że przed samym muzeum towarzyszyło mi około piętnastu szkrabów :) Inną reakcją z którą się często spotykam to słowa hello rasta wypowiadane z szerokim uśmiechem…

Jak minął pierwszy dzień w kraju tysiąca wzgórz?... Obudziłem się po 5h snu i już spać nie mogłem – czasu marnować nie wolno szczególnie, że dzień trwa 12 h. Pan Noah (albo Mobimba :) wypuścił mnie z domu zamkniętego na klucz i wytłumaczył jak dostać się do centrum. Najprostszy sposób?
 – taxi moto, panie! Wcześniej takie wynalazki widziałem w Iranie i słyszałem o ich istnieniu w Bangkoku. W Rwandzie mają się bardzo dobrze. W przeciwieństwie do Teheranu zabierają tylko jednego pasażera na jeden motor i… dają mu kask! Tego bym nie podejrzewał. Przygoda fajna, przygoda tania – ok. 2 dolary za ok. 25 minutową przejażdżkę.  W centrum, które stanowi kilka wieżowców pokręciłem się tu i tam, zakupiłem prowiant, kartę sim, wymieniłem trochę kasy i przekonałem się że karta visa w niektórych bankomatach działa, a karta master card nie za bardzo.  Następnie korzystając z google maps przeszedłem skrótem przez ciekawą dzielnicę na dworzec autobusowy gdzie wypytałem się o transport do Gisenyi nad jeziorem Kivu. Później udałem się do punktu obowiązkowego każdej wizyty w Kigali, czyli Muzeum Ludobójstwa (Kigali Genocide Memorial Centre). Jak ławo przewidzieć z takiego miejsca nie wychodzi się z uśmiechem. Bardzo dobitna ekspozycja. Zaczyna się dość łagodnie – pokazana jest sytuacja Rwandy przed 1994 rokiem – czasy kolonialne, niepodległość i droga do masakry. Później robi się ostro. Narzędzia użyte do zabijania dorosłych i dzieci, zdjęcia zrobione tuż po masakrze, filmy wideo przedstawiające wywiady z osobami którym udało się przeżyć i na koniec setki zdjęć tych, którym się nie udało. Nawet kilkumiesięcznych dzieci… Porównanie z Oświęcimiem, zawarte w poprzednim wpisie nie było przypadkowe. Ta różnica tylko, że osób pamiętających osobiście Auschwitz jest bardzo niewiele, a osób pamiętających rok 1994 są miliony. O przyczynach i przebiegu tej okropnej masakry pisał tu nie będę. Kto czuje się zainteresowany  pewnością znajdzie bardzo dużo materiałów w Internecie…

czwartek, 24 maja 2012

Z Kigali pozdrowienia dla Ziomali (Ziomalek też coby dyskryminacji nie było)


Gdyby jeszcze jakieś dwa tygodnie temu ktoś mi powiedział,  że będę się w tym momencie znajdował tam, gdzie właśnie teraz jestem, to bym się w czoło postukał… Bo jakim cudem niby? Ja w sercu Czarnego Lądu, tuż pod równikiem, na południowej półkuli? Nie może być!

Życie ma jednak to do siebie, że potrafi nas czasem zaskoczyć:) Od dwóch tygodni nie pracuję już w Turcji. Jako, że od początku na blogu tym całkowicie pomijałem sprawy zawodowe, i tym razem  nie będę się zagłębiał w szczegóły. Odszedłem i tyle. I nagle okazało się, że zamiast robienia objazdów po pięknej Turcji, mam wolne. A co robi Bigos jak ma wolne? Kombinuje, gdzie by tu znów pojechać… Na początek pojechałem do Stambułu do cioci Melehat, czyli tak zwanej mojej „tureckiej mamy” jeszcze z czasów Erasmusa.  Zawsze mi mówiła, że mogę u niej pomieszkać, to w końcu skorzystałem z oferty :) Ze Stambułu musiałem wyjechać po kilku dniach, jako że kończyła mi się wiza. Wybrałem „najpiękniejszą” stolicę Europy, czyli Sofię ;) Tam odwiedziłem kumpla o tajnym pseudonimie Zdravko, z którym również znamy się od czasów stambulsko-studenckich.  No ale wróćmy do rzeczy…

Czemu Kigali i gdzie to w ogóle jest (szczerze powiedziawszy, jeszcze dwa tygodnie temu nie umiałbym zlokalizować tego miasta na mapie)? Odpowiedź prosta, dla niektórych może szokująca. Bo bilet był tani :) A gdzie jest Kigali? A w Ruandzie.  Przerwa na mapkę...


Tak, tak kto oglądał film Hotel Rwanda to kojarzy… Kto nie oglądał to też pewnie od razu ma przed oczami mord dokonany na prawie milionie osób w 1994 roku. Niestety to prawda, ale czas płynie i powoli, powoli leczy rany. W Chorwacji też w tym samym mniej więcej czasie była wojna, a dziś nikt nie boi się tam jeździć... Troszkę zdążyłem poczytać o tym malutkim (ponad 10 x mniejszym od Polski) kraju i stwierdziłem,  że jest to destynacja bezpieczna (znacznie bezpieczniejsza od Salwadoru, czy Gwatemali, gdzie nic złego mi się nie stało), a do tego bardzo ciekawa. O tym jaki jest ten kraj będę pisał na bieżąco, a na razie pierwsze wrażenia…
Na początek o locie… Muszę powiedzieć, że był to jeden z najprzyjemniejszych i najciekawszych (jeśli chodzi o widoki) lotów mojego życia. Przyjemny bo to najlepsze linie w Europie, reklamowane przez drużynę Manchester United. Pyszne jedzenie, piwko, zestaw podróżnika (klapki na oczy, stopery do uszu i skarpety z gumową podeszwą) i miłe stewardessy. A najlepsza z całego lotu była oczywiście cena. 350€ za bilet Stambuł-Kigali-Stambuł to mniej więcej jedna trzecia normalnej ceny… Taka promocja :D Co do widoków to tak… Na początek moje ulubione miasto, czyli Stambuł. Super pogoda, przejrzyste powietrze, tak że było widać wszystko jak na dłoni. Później był zachód słońca, ale nie koniec widoków. W ciemnościach leciałem na dwoma  (te zauważyłem) metropoliami. Pierwszą był z pewnością Kair (byłem to poznałem, Nilu nie podrobisz :) a drugą chyba Chartum w Sudanie, choć tego na sto procent nie wiem. Później leciałem nad ziemią obiecaną rastafarian, czyli Etiopią i miałem okazję podziwiać burzę z samolotu. Potem tylko Kenia, Uganda i po 6 h lotu byłem na miejscu.

W Kigali 20 stopni i środek nocy. Lotnisko malutkie, kameralne. Służby celno/graniczne uśmiechnięte :) Pogranicznikowi pokazałem paszport i promesę wizy załatwioną on-line, a on powiedział mi po polsku dobry wieczór i kazał zapłącić 30$ (oficjalana opłata wizowa, potwierdzona papierkiem, a nie żadna łapówka). Dostałem pieczątkę i już legalnie byłem w Afryce. Odebrałem bagaż i wyszedłem na spotkanie pana Mobimby (który okazał się nie być panem Mobimbą, tylko panem Noah ;) z którym przez internet załatwiłem nocleg na pierwsze 2-3 noce i transport do tegoż noclegu właśnie. Pana Mobimbę, nie będącego panem Mobimbą poznałem po kartce z napisem „Bigos” i z nim udałem się do samochodu, którym zawiózł mnie do swojego domu.  W Rwandzie, jak i na Ukrainie popularne są kwatery,  czyli po prostu pokoje w prywatnych domach wynajmowane podróżnym. Dom ok. Czysto i schludnie. Łazienka ładna, prąd jest, tylko wody nie ma :) Znaczy bieżącej i to teraz. Bo kubeł z wodą w łazience stoi i honduraskim sposobem prysznic wziąć mogłem. I tak to właśnie o 2.35 czasu lokalnego (będącego latem tożsamym z czasem polskim) kończę ten wpis, rozwieszam moskitierę i gaszę świeczkę z IKEI, wyprodukowaną w Polsce, która stała na nocnej szafce w moim pokoju. Ot globalizacja…



DZIEŃ DRUGI

Wpis właściwy będzie później. Teraz tylko kilka zdjęć z Kigali i informacja, że nadal nikt mnie nie zjadł, nie poszlachtował a komary nie dały się we znaki :) Cywilizacja jest tu całkiem całkiem. Kierowcy jeżdżą w miarę przepisowo. Karty sim z internetem a także tanimi połączeniami do Europy, do kupienia na każdym rogu, a co najciekawsze - nie ma plastikowych torebek. Zakazane. Tylko papierowe :) Ekologiczna świadomość na miarę XXI wieku. WIFI też jest. W chwili obecnej piję ruandyjską kawę w kawiarni przy muzeum upamiętniającym ludobójstwo z 1994 roku. Przygnębiające miejsce, porównywalne z Auschwitz...

Na koniec obiecane kilka zdjęć bez większego ładu i składu...

Kigali - widok od strony muzeum ludobójstwa

Inna dzielnica :)

Zwykła szara ulica ;)

A na koniec trochę lokalnej przyrody...


Przyroda cz. 2