piątek, 25 maja 2012

Pierwszy właściwy dzień w Ruandzie


Ponownie witam! Chyba to już  tradycją będzie, że wieczorami będę robił wpisy na bloga. Słońce zachodzi punktualnie nie wiem o której ale jak to koło równika bywa, dzień trwa co dzień mniej więcej 12 h:)  Także o ile nie będę tu za dużo imprezował, to każdego wieczora postaram się coś napisać.

Dziś już bardziej kompetentnie niż wczoraj mogę pisać o tym malutkim kraju, jako że dane było mi spędzić w nim cały boży dzień. Dzień minął na oswajaniu się z Afryką i zwiedzaniu Kigali. Jak wrażenia? Super! Podoba mi się.  Ludzie przyjaźni, uśmiechnięci, wcale nie nachalni i nawet ceny rzucają nieturystyczne :) Z resztą, w Kigali masowej turystyki z pewnością nie ma :) Biali przewijają się czasem, ale nie koniecznie muszą to być turyści. W mieście dużo jest misjonarzy, pracowników NGO’sów no i jako że jest to stolica – dyplomatów. Ale osoby które wymieniłem poruszają się raczej samochodami i nawet na moto-taksówkach  za bardzo ich nie widać. Jako biały, czyli umuzungu wzbudzam ogólne zainteresowanie miejscowej ludności. Kiedy szedłem do muzeum ludobójstwa otoczyła mnie chmara dzieciaków – krzyczały umuzungu właśnie, łapały mnie za ręce i trzymając mnie z dumą szły przed siebie. Do nich dołączały kolejne, tak że przed samym muzeum towarzyszyło mi około piętnastu szkrabów :) Inną reakcją z którą się często spotykam to słowa hello rasta wypowiadane z szerokim uśmiechem…

Jak minął pierwszy dzień w kraju tysiąca wzgórz?... Obudziłem się po 5h snu i już spać nie mogłem – czasu marnować nie wolno szczególnie, że dzień trwa 12 h. Pan Noah (albo Mobimba :) wypuścił mnie z domu zamkniętego na klucz i wytłumaczył jak dostać się do centrum. Najprostszy sposób?
 – taxi moto, panie! Wcześniej takie wynalazki widziałem w Iranie i słyszałem o ich istnieniu w Bangkoku. W Rwandzie mają się bardzo dobrze. W przeciwieństwie do Teheranu zabierają tylko jednego pasażera na jeden motor i… dają mu kask! Tego bym nie podejrzewał. Przygoda fajna, przygoda tania – ok. 2 dolary za ok. 25 minutową przejażdżkę.  W centrum, które stanowi kilka wieżowców pokręciłem się tu i tam, zakupiłem prowiant, kartę sim, wymieniłem trochę kasy i przekonałem się że karta visa w niektórych bankomatach działa, a karta master card nie za bardzo.  Następnie korzystając z google maps przeszedłem skrótem przez ciekawą dzielnicę na dworzec autobusowy gdzie wypytałem się o transport do Gisenyi nad jeziorem Kivu. Później udałem się do punktu obowiązkowego każdej wizyty w Kigali, czyli Muzeum Ludobójstwa (Kigali Genocide Memorial Centre). Jak ławo przewidzieć z takiego miejsca nie wychodzi się z uśmiechem. Bardzo dobitna ekspozycja. Zaczyna się dość łagodnie – pokazana jest sytuacja Rwandy przed 1994 rokiem – czasy kolonialne, niepodległość i droga do masakry. Później robi się ostro. Narzędzia użyte do zabijania dorosłych i dzieci, zdjęcia zrobione tuż po masakrze, filmy wideo przedstawiające wywiady z osobami którym udało się przeżyć i na koniec setki zdjęć tych, którym się nie udało. Nawet kilkumiesięcznych dzieci… Porównanie z Oświęcimiem, zawarte w poprzednim wpisie nie było przypadkowe. Ta różnica tylko, że osób pamiętających osobiście Auschwitz jest bardzo niewiele, a osób pamiętających rok 1994 są miliony. O przyczynach i przebiegu tej okropnej masakry pisał tu nie będę. Kto czuje się zainteresowany  pewnością znajdzie bardzo dużo materiałów w Internecie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz