sobota, 9 czerwca 2012

Ostatni dzień w Ugandzie


Co tu dużo pisać? Tak się zaaferowałem tą afrykańską podróżą, że o blogu prawie zapomniałem ;)

Przed chwilą wrzuciłem zaległego posta sprzed tygodnia, a teraz czas na nadrobienie strat.  W chwili obecnej siedzę w kawiarni w Kampali w Ugandzie i czekam na autobus do Kigali, mający odjechać za dwie godziny. Teraz tylko w skrócie opiszę co się działo, a jak wrócę na Bartodzieje to postaram napisać parę przemyśleń i obserwacji na Czarnym Kontynencie poczynionych.

Po rozpoznaniu jeziora Bunyoni, jego wysp i okolic postanowiliśmy udać się do lasu Budongo znanego z szympansów i wielu innych dzikich zwierząt. Najszybsza droga wiodła przez stolicę, czyli Kampalę. W porównaniu do Kigali to wielka metropolia. Niestety niezbyt ciekawa. Nam dane było spędzić w niej tylko jedną noc i postanowiliśmy zanocować w tanim hotelu w okolicy dworca autobusowego. Okolica piękna – w dzień jeden wielki bazar, w nocy prostytutki, dilerzy i złodzieje :) Generalnie i Rwanda, i Uganda są dość bezpieczne, ale w Kampali trzeba uważać. Chwila nieuwagi, a można stracić portfel, telefon, czy pieniądze.  Doświadczyłem tego na własnej skórze… Kiedy kupowałem (późnym wieczorem) coś do picia na ulicy podbiegł do mnie chłopak i wyrwał mi z ręki banknot 20 000 szylingowy (ok. 30 zł). Bartodzieje nauczyły zachowania w dużym mieście, dlatego mocno trzymałem banknot, tak że złodziejowi dostało się ¾ a mi ¼ papierka :) Niestety ¼ nie miała już żadnej wartości… Taka mało przyjemna sytuacja :/

Z Kampali ruszyliśmy w kierunku Busingiro, gdzie podobno można było zobaczyć szympansy za bardzo małe pieniądze. Dojechaliśmy tam popołudniu i okazało się, że oficjalnie nie ma opcji oglądania szympansów, ale lokalny strażnik parkowy może nam coś rano zorganizować. Powiedzieliśmy, że ok… Wieczorem przeszliśmy się po tej bardzo urokliwej wsi – domy z cegły błotnej kryte trzciną, brak prądu, szaman w środku wsi – ot Afryka prawdziwa. I jak wszędzie w okolicach – ciekawscy i przesympatyczni miejscowi. W pewnym momencie podeszło do nas dwóch chłopaków i gdy im powiedzieliśmy, że jutro mamy tropić szympansy ze strażnikiem (oczywiście odpłatnie), zaczęli się śmiać …
- A po co wy ich chcecie ze strażnikiem po lesie szukać?
- A co? Nie ma już szympansów w okolicy?
- Nie, są. Nawet bardzo dużo… Ale po co po lesie biegać? Przecież one co dzień rano o 6:00 przez tą tu drogę przebiegają z dżungli na pobliskie wzgórze i uprawy.
- Co??? Szympansy we wsi? I mamy szansę je zobaczyć? Za darmo?
- Pewnie, to praktycznie gwarantowane…

Dzieciaki mają to do siebie, że na ogół jeszcze nie potrafią kłamać. Przyszliśmy rano na drogę i na własne oczy widzieliśmy kilka małpoludów przebiegających przez drogę. Widzieliśmy je tylko chwilę, ale była to niesamowita chwila...

"Przecież one co dzień rano o 6:00 przez tą tu drogę przebiegają z dżungli na pobliskie wzgórze i uprawy..."


Szympansy za darmo, czyli oszczędzone koło 100$, więc postanowiliśmy kontynuować podróż po lesie Budongo aż do Wodospadów Murchisona. Długa i droga eskapada. Samochód, minibus, godzina mototaksówką i  2 godziny statkiem. Do tego płatne wejście do parku, nocleg w parku, przejście z łodzi do kempingu. Łącznie ponad 100$ nas to wszystko wyniosło. Ale nie żałuję. Ze statku widać mieszkańców parku – hipopotamy, bawoły, słonie, krokodyle, antylopy, guźce, czyli takie afrykańskie świnie i wiele innych. Safari w 100%. Do tego niesamowita noc na kempingu. Tuż nad potężnymi wodospadami Murchinsona, bez elektryczności, ale z ogniskiem przy pełni księżyca. Na całym kempingu byliśmy samo jedni – nawet strażnicy opuścili go na noc. W takich momentach czuć potęgę natury. Bez wątpienia. Niesamowita przyroda i niezmącony spokój :) 

Z wodospadów ruszyliśmy inną trasą (za zbójecką opłatą) terenowym samochodem z niemieckimi turystami z powrotem do Busingiro. Tam chcieliśmy ponownie zobczyć naczelne w akcji, ale o 6:00 rano padał deszcz i nie chciało nam się wyjść spod dachu pod którym spaliśmy.

Kolejną noc spędziliśmy znów koczując (bo nie było pokojów w hostelu) w Entebbe, niedaleko Kampali. Spaliśmy na trawniku przy hostelu :) Największą atrakcją Entebbe jest zoo z miejscowymi zwierzętami, które były ranne lub zostały uwolnione z rąk kłusowników. Mamy tam 11 szympansów, które mają swoją wyspę, dwa wielkie nosorożce, dwie żyrafy, parę lwów i jeszcze wiele inych zwierzaków. Dla nas największą atrakcją były małpy biegające wolno w ogromnych ilościach po zoo. Prześmieszne zwierzęta. Kradną ludziom jedzenie z rąk! Bez problemu można je karmić. Jedzą wszystko i nie boją się brać jedzenia z rąk. Gorzej jak spróbujemy im jedzenie odebrać – pazury i zęby idą w ruch. Do tego robią baaardzo groźne miny :)

W Entebbe udało się nam mecz inauguracyjny Euro 2012 obejrzeć. Nie miałem koszulki Polski i w barze siedziałem w koszulce Rwandy:) No niestety 1:1, a mogliśmy wygrać…

I tak mniej więcej dotarłem do końca wyprawy. Emil został w Entebbe, bo stamtąd wylatuje, a ja jadę do Kigali. W Rwandzie będę miał 2 dni. 

 Bawół afrykański ;)
 Wodospady Murchisona - zawsze wbrew zasadom

 Kemping przy wodospadzie

 Nowi znajomi w ZOO w Entebbe

 Pan nosorożec - ZOO Entebbe

3 komentarze:

  1. Uważaj na autobus do Rwandy - strasznie trzęsie, a na granicy zimno, jak diabli!

    OdpowiedzUsuń
  2. I strasznie Ci zazdroszczę! Tęsknię za 'moją' Ugandą :P

    OdpowiedzUsuń