2 czerwca 2011
Rano, jezioro Bunyoni. Właśnie zaczął się czwarty dzień naszego rejsu po jeziorze. Idzie nam całkiem dobrze, a łodzie służą za mobilny dom. Powiązaliśmy dwa czółna, tak że teraz mamy dość stabilny i duży katamaran. Nawet żeglować wczoraj próbowaliśmy z zaimprowizowanym z plandeki żaglem :) Emil z pagajem siedział z tyłu i wiosłował, a ja z przodu przy pomocy drugiego pagaja i rąk rozpostarłem plandekę, tak że wiatr pchał nasze czółna do przodu. Do momentu, aż mi ręce zdrętwiały... Jednak nie ma jak dobry maszt.
Duńczyk i Polak – stare wilki morskie. Wzbudzamy ogólną sensacje wśród miejscowych, gdziekolwiek się nie pojawiamy :) Nie to, żeby białych nie widzieli. Wręcz przeciwnie - jest ich tu bardzo dużo, ale raczej spędzają oni czas w ośrodkach na brzegu jeziora i na wyspach, a nie koczują prawie cztery dni po jeziorze w cudacznym katamaranie.
Gdzie śpimy i co jemy? – Właśnie obudziłem się po trzeciej i chyba ostatniej nocy. Dwie z nich spędziliśmy na łodziach, jedną w szałasie. Także cały czas na dziko w
„Dzikiej Afryce”. Co do jedzenia to pierwszego dnia (a raczej popołudnia) przed wyruszeniem zrobiliśmy dość spore zapasy żywności. W ich skład wchodziło: 6l wody, 1,5l koli, 1,5 l fanty, 0,75l miejscowego samogonu (nadal widzimy:), 2 worki bułek, wielka kiść bananów, pół kilo lokalnych owoców, pół kilo pomidorów, pół kilo cebuli, troszkę czosnku, imbiru i soli. Wczoraj zapasy oficjalnie wyczerpaliśmy. Zostało trochę czosnku, imbiru, soli i nawet trochę księżycówki. Oprócz zapasów żywiliśmy się na bieżąco – drugiego dnia zahaczyliśmy o „pensjonat” na wyspie Itambira, a wczoraj pierw kupiliśmy od miejscowych trochę trzciny cukrowej – polecam, a później człowiek wyglądający na szefa starszyzny pewnej wioseczki ugościł nas w swoim domu i dał nam za darmo gotowanej fasoli z gotowanym (niesłodkim) bananem. W tym klimacie takie posiłki sprawdzają się w 100%. Mięso wcale nie jest bardzo potrzebne i spokojnie można tu bez niego przeżyć. Trochę żałowaliśmy, że nie zabraliśmy na wyprawę pół kilo sera i trochę miejscowej kiełbasy (w Rwandzie smakowała ona całkiem całkiem), ale takich zakupów mogliśmy dokonać tylko w mieście Kabale (naszym pierwszym postoju w Ugandzie), a nie nad samym jeziorem. Tego bym się nie spodziewał, że w małej afrykańskiej wiosce nie kupimy ani sera, ani kiełbasy, ale bez problemu dostaniemy dziwne lokalne piwo, bimber, a nawet trawkę :)
Kończę, bo czas ruszać. Zapasy skończone, więc płyniemy na wyspę Bushara na jakieś śniadanie. Wieczorem oddajemy łódź :/
Kenteth znad jeziora Bunyoni
Noc nr. 2 - szałas pionierów i legowisko z trzciny :)\
Film z rejsu dłubankami
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz