poniedziałek, 25 lutego 2013

O tym co było i o złodzieju

Niedziela, 24.02.2013, Rufisque

Ostatnie dni dość dokładnie opisałem, także przyszedł czas na przypomnienie tego, co w Senegalu zaszło, a nie zostało opisane. Aby było chronologicznie muszę zacząć od jednodniowej wycieczki do Różowego Jeziora (Lac Rose) i Żółwiej Wioski (Le Village des Tortues), która miały miejsce dokładnie w walentynki. Lac Rose to jedna z największych atrakcji turystycznych Senegalu. Swój różowy kolor zawdzięcza algom – jedynym organizmom potrafiącym przeżyć w bardo zasolonej  wodzie. Zasolenie jest tam tak duże, że praktycznie nie da się w tym zbiorniku utonąć. Piotrasowi udało się nawet bez problemu poczytać przewodnik leżąc na wodzie, co widać na załączonym obrazku:) Jezioro, oprócz turystycznego, ma też znaczenie gospodarcze – od lat miejscowi wydobywają z niego sól trafiającą później na lokalny rynek i na eksport. Z ciekawostek, to właśnie nad Różowym Jeziorem znajdowała się meta rajdu Paryż-Dakar (kiedy nazwa rajdu była jeszcze geograficznie adekwatna).

Znad jeziora pojechaliśmy do Żółwiej Wioski – prywatnego rezerwatu różnego rodzaju żółwi zamieszkujących Afrykę. Było ich tam całe mnóstwo – od malutkich „przedszkolaków” po kilkudziesięciokilogramowe kolosy.  Mięliśmy tam duży ubaw, ponieważ żółwi za bardzo nikt nie pilnował – można było wchodzić do ich „zagród” oraz dokarmiać je okolicznymi liśćmi. Chyba wszyscy, łącznie z żółwmi byli zadowoleni.

Również w walentynki udaliśmy się po raz pierwszy do Thies – miasta w którym urodził się i mieszkał za młodu Laye.  Tam odwiedziliśmy jego „rozszerzoną rodzinę” i posiedzieliśmy do późnego wieczora. Zahaczyliśmy też o klub Palais des Arts, w którym spotkaliśmy słynną senegalską piosenkarkę - Ma Sane. 

Przy okazji Thies muszę wspomnieć o mrożącej krew w żyłach historii, którą opowiedział nam Abdul. Historia dotyczy kradzieży i sposobów radzenia sobie z tym problemem w Senegalu. Właśnie w Thies pewnego dnia jeden z wujków Laya ujął złodzieja na gorącym uczynku. Normalna procedura wymagałaby przekazania sprawcy w ręce policji. W Senegalu policji zbytnio się nie ufa i sprawiedliwość skuteczniej wymierzyć samemu. Dlatego biedny złodziej nie miał szczęścia wpadając w ręce rodziny Laya. Po krótkiej naradzie z najbliższymi wspomniany wujek chwycił za nóż i podciął rzezimieszkowi ścięgno Achillesa! Tak się tu postępuje... Czy dobrze, to nie wiem, ale na pewno skutecznie:)

Ostatnią rzeczą, którą chciałem przedstawić w tym poście jest wizyta u szamana z Mali, którą uskuteczniliśmy z Layem. Miała ona miejsce w sobotę wieczorem. Mimo, że ponad 90% mieszkańców kraju to muzułmanie, nadal bardzo wiele osób "posiłkuje" się nadprzyrodzonymi mocami lokalnych szamanów. Odprawiają oni różne rytuały  mające odpędzić złe moce, przywołać dobre, lub dać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Do tego oferują całą gamę szamańskich produktów od maści poprzez różnego rodzaju amulety, na pasach ochronnych kończąc. Podczas naszej wizyty szaman Simone powróżył nam trochę z muszelek, a później, gdy jego asystent upuścił trochę krwi z języka, wpadł w trans. Na koniec zaoferował nam ochronne amulety powstałe podczas "zabawy z krwią". Grzecznie odmówiliśmy. Nie obraził się i prawdopodobnie nie rzucił na nas żadnej klątwy :) Niestety nie mamy zdjęć z  szamańskiej chaty - fotografować nie wolno.

Kiedy kończę ten wpis jest już poniedziałek 25 lutego, a Abdul jest już w Casablance, gdzie czeka na przesiadkę do Berlina. My z Piotrasem ruszamy jutro na podbój kolejnego afrykańskiego kraju - Gambii.

Na koniec fotki + linki do fejsbukowej galerii Piotrasa, gdzie znajduje się cała masa zdjęć z naszej wyprawy.

- CZ 4
Z zaległego posta - mali powstańcy

Piotras czyta w Lac Rose

Żółwia wioska

Mała część rodziny Abdula - Thies

Z panią Ma Sane - Thies



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz