Niedziela, 10.02.2013.
Rufisque
I stało się! Po dwóch latach planowania i jednej nieudanej
próbie w końcu jesteśmy na Czarnym Lądzie, a dokładniej w Senegalu. Rozpoczął się pierwszy właściwy dzień pobytu tutaj. Siedzimy z Piotrasem na
ganku i przygrzewa nas Afrykańskie słoneczko. Jest 9.25 i jakieś 25 stopni :)
Podróż odbyła się bez większych problemów. Wpuszczono nas na wszystkie samoloty
i nie zadawano większych pytań. Po wylądowaniu w Dakarze Abdul ostrzegł nas,
abyśmy nikomu nie ufali! Pięć minut później zapłaciliśmy 20 € za przejazd
taksówką, której niebyło (!) i za 3 kawy tuba (lokalny specjał) kupione przez
kierowcę fikcyjnej taksówki. My myśleliśmy, że taksówkarz widmo to znajomy Abdula, a rodzeństwo i
znajomi Abdula, którzy czekali na nas na
lotnisku myśleli że ten gość przyleciał z nami. Także zapłaciliśmy mu 20 €, on
się ulotnił a my zdaliśmy sobie sprawę, że zostaliśmy oszukani. Ot Ci los!
Teraz nie ufamy już nikomu, nawet sobie ;)
Noc była przyjemna, gorąca – ok. 20 stopni a u sąsiadów przynajmniej
do 3 trwała impreza. Miła afrykańska muzyka na żywo. Dziś plan taki, że szukamy
baobabu , plaży i zwiedzamy okolicę Rufisque, gdzie Abdul opowie o swoim
dzieciństwie.
Tuż po przyjeździe do Rufisque
Wśród „rozszerzonej” rodziny Laya wzbudzamy ogólne
zainteresowanie. Rodzina liczna, że aż trudno się doliczyć… Jest fajnie!
17:30
Senegalska herbata gotuje się na kuchence... Już druga
porcja… Pierwsza postawiła nas na nogi, choć nadal siedzimy z bratem, kuzynem i
wujkiem Laya w jego pokoju. Zmęczenie dopadło nas po zjedzeniu pysznego obiadu
złożonego z ryby, warzyw i ryżu. To typowa
miejscowa potrawa – tiebou dien (czyt.
cziebu dżin). Wcześniej zwiedziliśmy trzy dzielnice Rufisque. To chyba
przypadek, ale w okolicy domu więcej chłopaków w koszulkach Chelsea, a w
centrum dominuje Barcelona ;) Jakie pierwsze wrażania? Można powiedzieć, że
egzotycznie ;) Ciepło, ale do wytrzymania, słońce daje się we znaki, a w
Oceanie woda, jak w Bałtyku w gorące lato (kąpiel była!). Samochody wszystkie
bez wyjątku obdrapane i powgniatane, ale nikt się tym nie przejmuje. Abdul
zdaje się znać wszystkich w okolicy, a wszyscy jego. Główne „atrakcje Rufisque
zaliczone: plaża z czarnymi dużym i
białymi mniejszymi kamieniami, dawna fabryka wafelków, bazar na którym po
przystępnych cenach zakupić wszystko oraz szkoła podstawowa z gimnazjum. W tej
szkole uczył się Laye. W afrykańskiej szkole nie ma strażnika, ani ogrodzenia.
Może wejść każdy, a gabinet dyrektora jest malutkim pokoikiem na podwórku.
herbata, jedzenie, plaza
Pierwsza kąpiel w oceanie...
Tiebou dien
Billy - brat Laya przygotowuje herbatę
Z „centrum” wróciliśmy dwukołową bryczką za ~1 zł/os. W dzielnicy Laya zaczęliśmy „kolędę”. Odwiedziliśmy około 7
domów znajomych i rodziny Laya, gdzie poznaliśmy łącznie pewnie ponad 50 osób!
Wszyscy przyjaźni i sympatyczni. Podczas
wizyt mięliśmy zaszczyt poznać jedną z najstarszych mieszkanek miasta - 98 letnią ciocię-babcię Laya. Powiedziała,
że modliła się o nas bezpieczny przyjazd. Poskutkowało :)
Z bryczki :)
Poniedziałek, 11.02.13 22:37
Drugi właściwy dzień w Senegalu zakończony. Dziś
eksplorowaliśmy stolicę, czyli dawną metę (nie do końca, ale o tym później)słynnego
rajdu – Dakaru. Załatwiliśmy wiele ważnych spraw typu zakup biletu powrotnego
dla Laya (ja jeszcze nie podjąłem decyzji o powrocie;), lokalnej kary SIM, a
także dowiedzieliśmy się kiedy i za ile kursują promy do południowej części
Senegalu – Casamance.
Środa, 13.02.2013
Czas leci, a ja nadal nie mam Internetu przenośnego, ani
czasu żeby na bieżąco zajmować się blogiem. Dakar w którym byliśmy zasługuje na
oddzielny wpis, ale nawet nie wiem, kiedy uda mi się go stworzyć, bo już
pojawiły się nowe rzeczy do opisania. Z atrakcji turystycznych, wczoraj
pojechaliśmy busem do Dakaru, a następni e popłynęliśmy na jedną z wizytówek
Senegalu, czyli na wyspę Gorée. Wyspa ta była przez kilkaset lat „bazą
przeładunkową” w niewolniczym interesie. Miliony ludzi właśnie tam po raz
ostatni widziało swój kontynent.
Wyspa Gorée
17:53
Na nadrobienie zaległości jeszcze przyjdzie czas… Na razie
to co było dziś… Odwiedziliśmy prywatny rezerwat – Bandia. W gruncie rzeczy
rezerwat ten to bardziej ZOO bez klatek, ale mimo wszystko warto go zobaczyć –
w okolicy to jedyne miejsce, gdzie można zobaczyć niezliczoną ilość
afrykańskich zwierząt na stosunkowo małym obszarze. Szkoda, że większość
zwierząt jest przyjezdna – z południa kontynentu. Do tego cena jest ustalona
pod zachodnioeuropejskich turystów i nie ma żadnych zniżek dla miejscowych (co jest
wbrew ogólnie panującej regule). Generalnie miejsce warte odwiedzenia, jeśli
jest się pierwszy raz w Afryce i nie planuje się wyjazdu do Afryki Wschodniej,
gdzie zwierząt w ich naturalnym środowisku jest nieporównywalnie więcej.
"Białasy" przy nosorożcu
Wracając do poprzednich dni postaram się wybiórczo opisać
różne sytuacje które miały miejsce od naszego przylotu…
ABDOULAYA MÓWIENIE PO POLSKU
Obecnie zjawisko to straciło na sile, ale na początku
rozbawiało nas bardzo. Zaraz po przylocie, kiedy sprytny Senegalczyk oszukał
nas na 20 € (pisałem już o tym), Laye tak się zdenerwował, że zaczął krzyczeć
do swojego brata i kuzyna po polsku. Co najciekawsze – jego słuchacze wcale mu
nie przerywali, tylko cierpliwie słuchali. Podobne sytuacje zdarzają się do
dziś i nadal sprawiają nam wielką radość :)
WSPÓLNE JEDZENIE
Będąc tu u rodziny Abdula mamy z Piotrasem możliwość
doświadczenia czegoś, na co przeciętny europejski turysta w Senegalu nie ma szans. Żywimy się u Laya, a nie w
restauracjach. W domu je się po afrykańsku, czyli z jednej miski. Zrobiłem zdjęcia i postaram się szybko je
zamieścić. Codziennie wraz kuzynem Laye, czyli w czwórkę , siadamy na ziemi i
łyżkami pałaszujemy z jednej michy pyszne
jedzenie przygotowywane przez mamę Abdula. Jednego dnia byliśmy w Thies
(czyt. Czez) u rodziny Laya i tam mieliśmy okazję jeść z Piotrsem i 9 innymi
osobami z jednej, wielkiej michy, tylko po to żeby z kolejnymi siedmioma jeść z
następnej. Je się dużo ryżu z warzywami a do tego ryba lub kurczak. Co ciekawe
kurczaki w Senegalu są znacznie droższe niż w Polsce i tu są jakby mięsem
luksusowym – natomiast ryba jest bardzo tania.
Misa dla czwórki :)
Piątek,15.02.2013
11:00
Zaczyna się nasz szósty dzień Senegalu. Dzień to przełomowy,
bo ruszamy się na prawie tydzień z dotychczasowego miejsca naszego pobytu,
czyli z Rufisque. Udajemy się wieczorem w około 14-sto godzinną podróż do
miasta Ziguinchor – stolicy prowincji Casamance na południu kraju pomiędzy
Gambią a Gwineą –Bissau. Region ten jest najmniej spokojną częścią Senegalu z
powodu trwającej tam od lat Rebelii, jednak miejsca które chcemy odwiedzić –
Ziguinchor oraz Cap Skirrring (jeden z najbardziej znanych kurortów kraju) są
zupełnie bezpieczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz