niedziela, 17 lutego 2013

Pierwsze wieści z Afryki Zachodniej


Niedziela, 10.02.2013.

Rufisque

I stało się! Po dwóch latach planowania i jednej nieudanej próbie w końcu jesteśmy na Czarnym Lądzie, a dokładniej w Senegalu. Rozpoczął się pierwszy właściwy dzień pobytu tutaj. Siedzimy z Piotrasem na ganku i przygrzewa nas Afrykańskie słoneczko. Jest 9.25 i jakieś 25 stopni :) Podróż odbyła się bez większych problemów. Wpuszczono nas na wszystkie samoloty i nie zadawano większych pytań. Po wylądowaniu w Dakarze Abdul ostrzegł nas, abyśmy nikomu nie ufali! Pięć minut później zapłaciliśmy 20 € za przejazd taksówką, której niebyło (!) i za 3 kawy tuba (lokalny specjał) kupione przez kierowcę fikcyjnej taksówki. My myśleliśmy, że taksówkarz  widmo to znajomy Abdula, a rodzeństwo i znajomi Abdula, którzy  czekali na nas na lotnisku myśleli że ten gość przyleciał z nami. Także zapłaciliśmy mu 20 €, on się ulotnił a my zdaliśmy sobie sprawę, że zostaliśmy oszukani. Ot Ci los! Teraz nie ufamy już nikomu, nawet sobie ;)

Noc była przyjemna, gorąca – ok. 20 stopni a u sąsiadów przynajmniej do 3 trwała impreza. Miła afrykańska muzyka na żywo. Dziś plan taki, że szukamy baobabu , plaży i zwiedzamy okolicę Rufisque, gdzie Abdul opowie o swoim dzieciństwie.

 Tuż po przyjeździe do Rufisque

Wśród „rozszerzonej” rodziny Laya wzbudzamy ogólne zainteresowanie. Rodzina liczna, że aż trudno się doliczyć… Jest fajnie!

17:30

Senegalska herbata gotuje się na kuchence... Już druga porcja… Pierwsza postawiła nas na nogi, choć nadal siedzimy z bratem, kuzynem i wujkiem Laya w jego pokoju. Zmęczenie dopadło nas po zjedzeniu pysznego obiadu złożonego z ryby, warzyw i ryżu. To typowa  miejscowa potrawa – tiebou dien (czyt. cziebu dżin). Wcześniej zwiedziliśmy trzy dzielnice Rufisque. To chyba przypadek, ale w okolicy domu więcej chłopaków w koszulkach Chelsea, a w centrum dominuje Barcelona ;) Jakie pierwsze wrażania? Można powiedzieć, że egzotycznie ;) Ciepło, ale do wytrzymania, słońce daje się we znaki, a w Oceanie woda, jak w Bałtyku w gorące lato (kąpiel była!). Samochody wszystkie bez wyjątku obdrapane i powgniatane, ale nikt się tym nie przejmuje. Abdul zdaje się znać wszystkich w okolicy, a wszyscy jego. Główne „atrakcje Rufisque zaliczone:  plaża z czarnymi dużym i białymi mniejszymi kamieniami, dawna fabryka wafelków, bazar na którym po przystępnych cenach zakupić wszystko oraz szkoła podstawowa z gimnazjum. W tej szkole uczył się Laye. W afrykańskiej szkole nie ma strażnika, ani ogrodzenia. Może wejść każdy, a gabinet dyrektora jest malutkim pokoikiem na podwórku. 
herbata, jedzenie, plaza
 Pierwsza kąpiel w oceanie...

 Tiebou dien

 Billy - brat Laya przygotowuje herbatę

Z „centrum”  wróciliśmy dwukołową bryczką za  ~1 zł/os. W dzielnicy Laya  zaczęliśmy „kolędę”. Odwiedziliśmy około 7 domów znajomych i rodziny Laya, gdzie poznaliśmy łącznie pewnie ponad 50 osób! Wszyscy przyjaźni i sympatyczni.  Podczas wizyt mięliśmy zaszczyt poznać jedną z najstarszych mieszkanek miasta  - 98 letnią ciocię-babcię Laya. Powiedziała, że modliła się o nas bezpieczny przyjazd. Poskutkowało :)
 Z bryczki :)

Poniedziałek, 11.02.13 22:37

Drugi właściwy dzień w Senegalu zakończony. Dziś eksplorowaliśmy stolicę, czyli dawną metę (nie do końca, ale o tym później)słynnego rajdu – Dakaru. Załatwiliśmy wiele ważnych spraw typu zakup biletu powrotnego dla Laya (ja jeszcze nie podjąłem decyzji o powrocie;), lokalnej kary SIM, a także dowiedzieliśmy się kiedy i za ile kursują promy do południowej części Senegalu – Casamance. 

Środa, 13.02.2013

Czas leci, a ja nadal nie mam Internetu przenośnego, ani czasu żeby na bieżąco zajmować się blogiem. Dakar w którym byliśmy zasługuje na oddzielny wpis, ale nawet nie wiem, kiedy uda mi się go stworzyć, bo już pojawiły się nowe rzeczy do opisania. Z atrakcji turystycznych, wczoraj pojechaliśmy busem do Dakaru, a następni e popłynęliśmy na jedną z wizytówek Senegalu, czyli na wyspę Gorée. Wyspa ta była przez kilkaset lat „bazą przeładunkową” w niewolniczym interesie. Miliony ludzi właśnie tam po raz ostatni widziało swój kontynent. 

 Wyspa Gorée

17:53

Na nadrobienie zaległości jeszcze przyjdzie czas… Na razie to co było dziś… Odwiedziliśmy prywatny rezerwat – Bandia. W gruncie rzeczy rezerwat ten to bardziej ZOO bez klatek, ale mimo wszystko warto go zobaczyć – w okolicy to jedyne miejsce, gdzie można zobaczyć niezliczoną ilość afrykańskich zwierząt na stosunkowo małym obszarze. Szkoda, że większość zwierząt jest przyjezdna – z południa kontynentu. Do tego cena jest ustalona pod zachodnioeuropejskich turystów i nie ma żadnych zniżek dla miejscowych (co jest wbrew ogólnie panującej regule). Generalnie miejsce warte odwiedzenia, jeśli jest się pierwszy raz w Afryce i nie planuje się wyjazdu do Afryki Wschodniej, gdzie zwierząt w ich naturalnym środowisku jest nieporównywalnie więcej.



"Białasy" przy nosorożcu

Wracając do poprzednich dni postaram się wybiórczo opisać różne sytuacje które miały miejsce od naszego przylotu…

ABDOULAYA MÓWIENIE PO POLSKU

Obecnie zjawisko to straciło na sile, ale na początku rozbawiało nas bardzo. Zaraz po przylocie, kiedy sprytny Senegalczyk oszukał nas na 20 € (pisałem już o tym), Laye tak się zdenerwował, że zaczął krzyczeć do swojego brata i kuzyna po polsku. Co najciekawsze – jego słuchacze wcale mu nie przerywali, tylko cierpliwie słuchali. Podobne sytuacje zdarzają się do dziś i nadal sprawiają nam wielką radość :)

WSPÓLNE JEDZENIE

Będąc tu u rodziny Abdula mamy z Piotrasem możliwość doświadczenia czegoś, na co przeciętny europejski turysta w Senegalu  nie ma szans. Żywimy się u Laya, a nie w restauracjach. W domu je się po afrykańsku, czyli z jednej miski.  Zrobiłem zdjęcia i postaram się szybko je zamieścić. Codziennie wraz kuzynem Laye, czyli w czwórkę , siadamy na ziemi i łyżkami pałaszujemy z jednej michy pyszne  jedzenie przygotowywane przez mamę Abdula. Jednego dnia byliśmy w Thies (czyt. Czez) u rodziny Laya i tam mieliśmy okazję jeść z Piotrsem i 9 innymi osobami z jednej, wielkiej michy, tylko po to żeby z kolejnymi siedmioma jeść z następnej. Je się dużo ryżu z warzywami a do tego ryba lub kurczak. Co ciekawe kurczaki w Senegalu są znacznie droższe niż w Polsce i tu są jakby mięsem luksusowym – natomiast ryba jest bardzo tania.

 Misa dla czwórki :)

Piątek,15.02.2013

11:00

Zaczyna się nasz szósty dzień Senegalu. Dzień to przełomowy, bo ruszamy się na prawie tydzień z dotychczasowego miejsca naszego pobytu, czyli z Rufisque. Udajemy się wieczorem w około 14-sto godzinną podróż do miasta Ziguinchor – stolicy prowincji Casamance na południu kraju pomiędzy Gambią a Gwineą –Bissau. Region ten jest najmniej spokojną częścią Senegalu z powodu trwającej tam od lat Rebelii, jednak miejsca które chcemy odwiedzić – Ziguinchor oraz Cap Skirrring (jeden z najbardziej znanych kurortów kraju) są zupełnie bezpieczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz