poniedziałek, 18 lutego 2013

Raport z południa, czyli odkrywamy Casamance


Poniedziałek, 18.02.2013

Ziguinchor

Powstańcy (tak na ulicy nazywamy lokalnych rebeliantów – żeby nikt nas nie rozumiał) jakoś nie dają się nam we znaki. Wręcz przeciwnie. Ziguinchor – stolica regionu Casamance zdaję się być turystyczną mekką Senegalu – jest całkiem sporo białych twarzy, dużo hoteli i pensjonatów po rozsądnych cenach i dużo możliwości zwiedzania okolicy. Przypłynęliśmy tu w sobotę wesołym promem z Dakaru. Podróż trwała ponad 14 godzin (najdłuższy odcinek naszej trasy) i była całkiem przyjemna. Spaliśmy w 8-osobowych kajutach, ale większość czasu i tak spędziliśmy na pokładzie podziwiając afrykańską noc i kontemplując. W pewnym momencie podeszła do nas Polka – Olga, która  była w Senegalu jako wolontariuszka z Niemiec. Po krótkiej rozmowie okazało się, że w mniej więcej w tym samym czasie kończyliśmy tę samą uczelnię i mamy wspólnych znajomych (Kami – wielkie pozdro!). Po raz kolejny życie pokazało, że świat jest malutki.

Pod koniec rejsu, już rano, wpłynęliśmy na rzekę Casamance, a naszemu promowi zaczęły towarzyszyć delfiny. Tylu tych morskich ssaków jeszcze nigdzie nie widziałem. Bez problemu udało się zrobić kilka zdjęć i filmów. Płynąc mijaliśmy też wielu rybaków i łodzie – pułapki na krewetki. Krewetek i ostryg w rzece jest dużo, ponieważ na odcinku 200km od ujścia z powodu pływów i niewielkiego nachylenia terenu woda jest słona.

Nie mieliśmy większego planu kiedy przypłynęliśmy do Casamence… Jak na razie już trzeci dzień siedzimy w pensjonacie CasAfrique w Ziguinchor. Jest przyjemnie i tanio. Za 3 os płacimy 20€ za nocleg. Nocleg afrykański, ponieważ śpimy na jednym łóżku.  Dziś obsługa zmieniła nam pokój na większy, z łożem mieszczącym bez problemu 5 osób ;) 

Pierwszy dzień w Casamance minął na kwaterunku i rozpoznaniu okolicy. Podczas spaceru poznaliśmy Omara – miejscowego „człowieka od wszytkiego”. Zaproponował nam wycieczkę łodzią na cały dzień i zaprosił nas od siebie na herbatę. Na początku nie byliśmy zainteresowani ofertą (wycieczki) ale po herbacie, rozmowach i negocjacjach cenowych zgodziliśmy się. W międzyczasie mieliśmy okazję poznać mamę i babkę Omara oraz wiele innych osób z jego rodziny.

Na wycieczkę wielką dłubanką (łodzią z jednego pnia drzewa) wyruszyliśmy wczoraj o 9 rano. Płynęliśmy rzeką Casamance i okolicznymi kanałami. Dookoła wszędzie rozciągały się słone mokradła porośnięte roślinnością przystosowaną do takich warunków. Odwiedziliśmy dwie wioski: Dilapao i Affiniam. W tej drugiej zjedliśmy pyszny obiad złożony z ryżu i krewetek w sosie. W tej samej osadzie trafiliśmy na festyn z okazji otwarcia szkoły. Prawie wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się na placu przed kościołem (w Casamance jest dużo chrześcijan), gdzie odbywała się fiesta… Muzyka, taniec i wino palmowe. Nazwa wino w przypadku tego alkoholu może być myląca. Napój wyglądem i smakiem przypomina najbardziej sok z kiszonej kapusty, a zawartością alkoholu zbliżony jest do słabego piwa.  Na początku smak może szokować, ale bez większych problemów udało nam się wypić z Piotrasem po butelczynie 0,33.Wino sprzedawane jest z wielkich, plastikowych kanistrów i można go spożywać na miejscu z wspólnego kubka lub szklanych butelkach po napojach, albo wziąć na wynos we własnej butelce plastikowej.

Pierwsza wioska – Dilapao znajdowała się na wyspie. Po plaży, do której przypłynęliśmy, biegały kraby, a obok rósł baobab – helikopter. Wioska sprawiała wrażenie wyludnionej – prawie wszyscy mieszkańcy pracowali w tym czasie na polach na stałym lądzie. Domy we wiosce zbudowane były w większości z gliny, a dachy  miały zrobione ze słomy ryżowej i plastikowej folii. Poniżej kilka zdjęć.
Dzisiaj dzień relaksu – oprócz małego spaceru po mieście nie mamy nic w planach. Myślimy nad kupnem wielkich krewetek (tzw. jumbo) i zrobieniem ich tutaj na grillu. Kilogram kosztuje podobno 5€. Z węglem drzewnym też nie ma problemu, bo oprócz gazu to najważniejsze tutaj paliwo kuchenne. Grill można zawsze pożyczyć.

Jutro ma nas odwiedzić kolega Laya, który jest nauczycielem w Casamance. Popołudniu spakujemy manatki i ruszamy do Cap Skiring na plażę. Możliwe, że po drodze odwiedzimy Ossouye, gdzie swoją siedzibę ma król ludu Diola w większości zamieszkującego region Casamance.

 Po prawej Olga - poznana na promie Polka

 Towarzyszące nam delfiny



 Rybacka osada i łodzie łowiące krewetki



 Z Omarem na dachu jego domu



 Wycieczka łodzią po Casamance



 Baobab - helikopter

 Krab z wyspy Dilapao



 Krewetkowy obiad - Affiniam



 Polscy koneserzy smakują palmowe wino

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz