poniedziałek, 24 marca 2014

Zaległości sprzed granicy.

Około 100 km od Mauretanii, Maroko, 22 marca 2014

Chyba najciekawszą i najlepszą rzeczą podczas podróży jest poznawanie ludzi. Zarówno miejscowych, którzy pozwalają nam bliżej poznać lokalne obyczaje i kulturę, jak i podróżników i „rezydentów” urzędujących gdzieś daleko od swoich rodzimych krajów. W podróży bez sztywnego harmonogramu wspaniałe jest to, że można zatrzymać się gdzie się chce i na dowolny czas. W Dakhli – ostatnim dużym marokańskim mieście przed granicą mieliśmy zostać dwie noce, a zostaliśmy trzy. Głownie za sprawą poznanych tam osób. Jak już wcześniej pisałem, na kempingu oddalonym ok 10km od centrum miasta poznaliśmy Kubę i Lynsey, a także paru innych ich znajomych i razem leniwie spędzaliśmy czas. Kuba i Lynsey akurat powoli szykowali się do opuszczania swojej zimowej oazy. Spędzili tu pięć miesięcy i też czas im w drogę. Kuba wylatuje na Wyspy Kanaryjskie uczyć tam windsurfingu, a Lynsey po raz pierwszy od dwóch lat wraca do Stanów. Miło poznać przyjazne dusze na krańcu świata i fajnie byłoby spędzić jeszcze trochę czasu razem, ale komu w drogę temu czas. Naszą bazę opuściliśmy około 6:00 rano i właśnie mija czwarta godzina odkąd wyruszyliśmy. Jesteśmy w pełni przygotowani do przekroczenia granicy. Mamy 10l wody, pełen bak i kanister benzyny i jedzenie (część jeszcze z Polski). Jedynym naszym problemem jest brak klimatyzacji – przestała działać 3 dni temu i nie chce się naprawić ;) Podjęliśmy wczoraj pewne próby w tym kierunku, ale po dwóch godzinach oględzin mechanik w Dakhli powiedział, że nic nie może zrobić... A jak nie ma rozwiązania, to nie ma problemu. Proszę się nie obawiać – nie ugotujemy się. O 6:00 rano na zewnątrz było ciemno, wietrznie, a temperatura wynosiła 10 stopni, także bardziej potrzebowaliśmy grzania niż klimy. W dzień temperatura wzrasta, ale raczej nie przekracza 27 stopni. Wszystko za sprawą oceanu, wzdłuż którego cały czas się przemieszczamy. A pustynia? Powoli zaczyna nam się nudzić. Krajobraz zmienia się nieznacznie – czasem jest więcej skał i pagórków, czasem jest zupełnie płasko, a gdzieniegdzie pojawiają się większe wydmy. Niestety widoki nie przypominają pustyni z pocztówek i książek dla dzieci. Morza piasku tu nie uświadczysz. Dodatkowo, wszędzie rosną małe pustynne krzaczki, także pustynne życie widać gołym okiem. Mimo braku opadów tutejsza roślinność radzi sobie całkiem nieźle. Pobiera ona parę wodną osiadającą na nich gdy temperatura powietrza mocno spada i później magazynuje ją w przystosowanych do tego łodygach. Nad ranem te małe krzaczki wyglądają jak jakieś ukwiały z morskiego dna.

Po przekroczeniu granicy najpewniej udamy się do leżącego nieopodal Nawazibu, gdzie nocowałem w zeszłym roku. Pewnie dalibyśmy dojechać do stolicy kraju – Nawakszutu, ale nie ma to większego sensu, ponieważ w niedzielę i tak nie załatwimy wiz do Senegalu. Lepiej odpocząć i kolejnego dnia spokojnie pojechać dalej. Z ciekawostek, dziś przy wyjeździe z półwyspu Dakhla zauważyliśmy drogowskaz – Dakar – 1400km. Jakby to była Europa to bylibyśmy tam jeszcze dziś wieczorem, a jako że jest to Afryka, dojedziemy tam we wtorek albo środę. Podróż trwa dłużej niż zaplanowaliśmy, ale najważniejsze, że cały czas przemieszczamy się na południe, czyli coraz bliżej celu.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz