Dakhla, 14.03.2013, czwartek
Spało się rzeczywiście dobrze! Przed 8 przyjechał Sidi swoją taksówką i jednak nie
zabrał mnie do Maroka, tylko do miejsca skąd odjeżdżał inny Mercedes D 200
bezpośrednio do Dakhli. Poczekałem około godzinę na kolejnych 3 pasażerów,
którymi okazało się dwóch Marokańczyków i Mauretanka. W czasie oczekiwania
zjadłem bagietkę z czekoladą i obserwowałem jeden z najdłuższych pociągów na świecie. Pociąg ten właśnie przyjeżdżał z
ładunkiem rudy żelaza, kilkoma cysternami i wagonem pasażerskim ze wschodu
kraju. Cały skład ma długość prawie 2,5 km ! Najlepsze, że pociągiem tym można w
wagonach na rudę przejechać za darmo ponad 700km. Niestety nie po drodze mi w
tym kierunku, a chętnie przejechałbym się na węglarce – mam już w tym fachu
doświadczenie zdobyte na trasie Bydgoszcz Wschód – Maksymilianowo w maju 2000
;) Co się odwlecze, to nie uciecze.
Po niecałej godzinie od startu byliśmy już na
granicy. Po stronie Mauretańskiej poszło bardzo sprawnie – żadnych zbędnych
pytań, praktycznie zero czekania.
Później były 3km ziemi niczyjej bez
asfaltu i jednoznacznie wyznaczonej drogi, a następnie duży posterunek
marokański. Na początek spisywanie danych z paszportu, dalej długie oczekiwanie
na stempel. Panował „zorganizowany chaos”. Przy okienku
ze stemplami jeden z oczekujących zabrał mój paszport i położył go na parapecie
obok wielu innych. Ludzie tłoczyli się dookoła, sprawdzali, gdzie w „parapetowej
kolejce” znajduje się ich dokument i gdy przychodziła ich kolej, stawiali się
przed okienkiem. Trwało to wszystko jakieś 2h. Reszta drogi przebiegła bez
przeszkód i w dobrej atmosferze. Kierowca podśpiewywał sobie i od czasu do
czasu zaciągał się mauretańskim czarnym tytoniem
palonym z metalowej fifki. Zrobił
też dwie przerwy – jedną dłuższą na jedzenie, drugą na modlitwę. Widać było
dużą różnicę pomiędzy Mauretanią a Marokiem – pojawiło się wiele nowych,
kolorowych budynków, droga się poprawiła a i policja porządniej się
prezentowała. Przejechanie 400
km pustyni trochę nam zajęło. Był czas na podziwianie
widoków i spanie. Widoki wcale nie były jak z pocztówek. Nieliczne wydmy, dużo skał i
żwiru , a do tego dość sporo małych krzaczków. Jedynym urozmaiceniem oprócz
policyjnych posterunków (znacznie rzadszych niż w Mauretanii) był pojawiający
się od czasu do czasu Atlantyk. W Dakhli byliśmy po dziewięciu godzinach. Na
miejscu wszystko poszło arcysprawnie. Z Mercedesa wysiadłem tuż przy hotelu, w
którym zanocowałem (ok. 30zł). Obok znajdowało się biuro i przystanek firmy
autobusowej CTM (luksusowy przewoźnik marokański). W okolicy sporo też było
restauracji i banków z bankomatami obsługującymi wszystkie karty. Za ok. 140 zł
kupiłem bilet do Tiznitu a za niecałe 20 zjadłem pyszną kolację złożoną ze
świeżych kalmarów, frytek, sałataki i fanty. Po posiłku udałem się na spacer po
promenadzie wzdłuż zatoki (Dakhla
znajduje się na długim półwyspie) i
doszedłem do innej dzielnicy z głównym bazarem miasta. Tam obejrzałem (dla odmiany)świeżo złowione ryby i langusty
i zakupiłem 3 wielkie pomarańcze. Miła odmiana po zielonych, kwaskowych i mało
soczystych pomarańczach senegambijskich. Po wizycie na krytym targu nadszedł
czas na pogubienie się ;) Gdy wyszedłem straciłem orientację. Zacząłem więc
pytać ludzi o biuro CTM no i się porobiło… Kiedy szedłem we wskazanym kierunku
nie poznawałem okolicy. Nie było dużego meczetu i nie mogłem zlokalizować
zatoki, wzdłuż której wcześniej się poruszałem. Okazało się, że w tej części
miasta, było drugie biuro tego przewoźnika. W nim mówiący po angielsku
pracownik napisał na kartce nazwę i adres biura, którego szukałem i powiedział,
że taksówka będzie mnie kosztować 6 dirhamów (2,4 zł). Taksówki funkcjonują w
Dakhli jak w Mauretanii i Gambii – cena kursu od osoby w obrębie miasta jest
stała, a po drodze dosiadają się kolejni
pasażerowie. Podobnie było w Nikaragui. Można tu mówić bardziej o
„taksówko-busach”, które dowożą na konkretny adres, niż taksówkach.
Stopa i ręka kierowcy z fifką
Jedna z nielicznych wydm
Pustynny krzaczek
Dakhla
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz