niedziela, 17 marca 2013

Żegnaj Pustynio!


Mirleft  16.03.2013

Wygląda na to, że pożegnałem się już z Saharą. Po 17,5 h jazdy i ponad 1200km krajobraz miał prawo się zmienić. Na początku nawet o tym nie wiedziałem, ponieważ kiedy przyjechałem było jeszcze całkiem ciemno (6.00 rano). Napotkany Marokańczyk pokazał mi na mapie drogę do grand taxis (zbiorowych mercedesów albo peugeotów zabierających po 6 pasażerów) i udałem się tam spacerem. Na miejscu poczekałem na zapełnienie się auta około godzinę, a następnie kolejną godzinę jechałem częściowo podziwiając widoki, częściowo śpiąc. Krajobraz zrobił się górzysty i nieco zielony – trafiłem na początek pory suchej trwającej do początku grudnia. Bez problemów dotarliśmy do Mirleft, o którym to miasteczku miłe rzeczy powiedział mi Gunter w Nawakszut. Rzeczywiście malowniczo położona miejscowość –  przy oceanie na płaskowyżu rozciągającym się wzdłuż wybrzeża.  Tuż za nią zaczynają się zielonkawe o tej porze roku wzgórza Antyatlasu. Na jednym z nich znajdują się ruiny starej twierdzy, do której udałem się wieczorem. 
Po trzygodzinnej drzemce w hotelu ruszyłem na plażę – jak się później dowiedziałem, została ona wybrana najlepszą plażą Maroka. Naprawdę jest ładna – umiejscowiona pośród wysokich klifów, do tego bardzo szeroka, niezatłoczona (praktycznie pusta jak przyszedłem) i czysta. Tam nie dane było mi siedzieć samemu  dłużej niż 15 min. Zaczepiło mnie 5 młodych Marokańczyków, którzy z plastikową torbą pełną sardynek kończyli właśnie wędkowanie. Powiedzieli, że zaraz zaczynają lunch i że mogę się do nich przyłączyć. Nie jadłem wcześniej śniadania, więc propozycja wydała się wielce atrakcyjna. Chłopacy dali mi trochę chleba i koli no i oczywiście wielkich sardynek z grilla bez limitu (na oko to mieli ich jakieś 5kg!).Ryby proponowali też plażującym w pobliżu Francuzom i marokańskiej parce – zwyczaj dobrze mi znany z muzułmańskich krajów.
Po jedzeniu wypiliśmy po kilka szklanek charakterystycznej dla Zachodniej Afryki zielonej herbaty (w jej marokańskiej odmianie) i spaliliśmy parę skrętów narodowego produktu tego kraju znanego Od los Angeles po Tokio ;) 
Marokańczycy okazali się w  większości mieszkańcami Agadiru, którzy przyjechali na weekend do kolegi w Tiznicie i jego starym, ale zadbanym peugeotem 12 dostali się do Mirleft. Na koniec podwieźli mnie jako piątego pasażera pod mój hotel , gdzie się pożegnaliśmy.  
Kiedy słońce chyliło się już ku dołowi, wyszedłem z hotelu i udałem się na wzgórze z twierdzą zobaczyć zachód. Niestety niebo było dość zachmurzone, ale widok mimo wszystko niczego sobie. Na górze poznałem Alego, który jutro zabierze mnie na wycieczkę osiołkiem do okolicznych wsi – zawsze marzyła mi się podróż wierzchem na osiołku ;)

 Mój luksusowy autobus

Przymusowa przerwa na trasie :)



Mirelft - plaża

 Sardynki z grilla

Tradycyjna herbatka


 Zabytkowe renault 12

 Widok z twierdzy na Mirleft

Mirleft -twierdza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz