Nawazibu, 13.03.2011, środa
Wszystko jak na razie przebiega zgodnie z
planem. Dziś rano wsiadłem w zbiorową
taksówkę i po 6,5h jazdy dotarłem do Nawazibu – dużego mauretańskiego portu
blisko granicy z Saharą Zachodnią (będącą częścią Maroka). Taksówka zbiorowa w
tej islamskiej republice z wyglądu bardzo przypomina senegalski sept place, czyli samochód kombi
przystosowany do przewozu 7 pasażerów (dodatkowe 3 siedzenia na tyle). Jest
jednak pewna subtelna różnica – tutaj do takiego samego auta upycha się 9 osób:
2 z przodu na siedzeniu pasażera, 4 w środku i 3 (tu bez zmian) na tyle.
Jechaliśmy więc te 6,5h ściśnięci jak sardynki w puszce, ale jakoś dało radę.
Co chwilę zatrzymywaliśmy się na punktach kontrolnych policji, żandarmerii i
innych dziwnych służb mundurowych. Na ogół sprawdzali tylko dokumenty, jednak czasem musiałem wysiąść, iść do budki
funkcjonariuszy i dać paszport do spisania danych. Poza tym kilka razy trzeba
było się zatrzymać, aby przepuścić wałęsające się po pustyni wielbłądy:)
O tym, że posterunki kontrolne to nie żarty
przekonał się niedawno sam prezydent Mauretanii. Kilka miesięcy temu jego
nieoznakowany samochód nie zatrzymał się do kontroli i został po prostu
ostrzelany. Prezydent został ranny, ale przeżył i z tego co wiem, to nie
ukarano strzelającego żołnierza -
chłopaczyna wykonywał w końcu tylko swoje obowiązki. Nasz kierowca całe
szczęście nie był tak hardy jak pan prezydent i posłusznie zatrzymywał się
przed każdym znakiem stopu. Kontrolujący żołnierze byli raczej poważni,
skrupulatni, ale i całkiem przy tym uprzejmi. Generalnie o Mauretańczykach
osobiście nic złego powiedzieć nie mogę. Pierwszy napotkany taksówkarz w
Nawazibu zawiózł mnie po rozsądnej (5zł)
cenie do hostelu (albo raczej oberży) i umówił się ze mną na dzień jutrzejszy.
Znaczy nie na randkę, tylko w sprawach służbowych. Sidi, bo tak się nazywa,
zawiezie mnie jutro (pewnie też z innymi pasażerami) do Dakhli w Saharze
Zachodniej. Cena którą podał (ok. 110 zł) wydaje się normalna (wcześniej
robiłem małe rozeznanie), dlatego nawet się nie
targowałem. Ma po mnie przyjechać pod hostel o 7.30 rano. Z komunikacją
nie mam tu większych problemów, ponieważ dość dobrze opanowałem francuskie liczby
– niezbędne przy negocjacjach cenowych, a do tego dużo osób (w tym Sidi – mój
kierowca) mówi lepiej lub gorzej po hiszpańsku. Po zorganizowaniu jutrzejszego
transportu i zakwaterowaniu się miałem czas na zwiedzanie Nawazibu. Miasto to
podobne jest chyba do reszty Mauretańskich miast, czyli jest zakurzone,
zaśmiecone, smrodliwe (wszędzie ryby albo ich pozostałości) i bez wyrazu.
Tradycyjnie udałem się do portu rybnego gdzie w wielkim fetorze suszyły się tony tych stworzeń. Później
powłóczyłem się bez większego celu, aż znalazłem całkiem porządną restauracje,
gdzie zjadłem wielką kanapkę z mięsem. Na koniec trafiłem jeszcze do „dzielnicy
senegalskiej” (nazwa autorska), gdzie za senegalską walutę (nie miałem drobnych
mauretańskich) zakupiłem od baifala (takiego senegalskiego rastamana w dredach)
senegalską cafe touba. Na chwilę
obecną jest przed 22:00, siedzę sam w oberży i cieszę się, bo po raz pierwszy
od początku wyprawy nie zauważyłem w powietrzu ani jednego komara! Do tego jest
całkiem przyjemna temperatura – wcale nie za gorąco, więc powinno mi się dobrze
spać. Dobranoc!
6 godzin w 10 osób tym bolidem
Nawazibu - targ rybny
Nawazibu
Oberża - Nawazibu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz