niedziela, 17 marca 2013

Spod granicy


Nawazibu, 13.03.2011, środa
Wszystko jak na razie przebiega zgodnie z planem. Dziś rano wsiadłem w zbiorową taksówkę i po 6,5h jazdy dotarłem do Nawazibu – dużego mauretańskiego portu blisko granicy z Saharą Zachodnią (będącą częścią Maroka). Taksówka zbiorowa w tej islamskiej republice z wyglądu bardzo przypomina senegalski sept place, czyli samochód kombi przystosowany do przewozu 7 pasażerów (dodatkowe 3 siedzenia na tyle). Jest jednak pewna subtelna różnica – tutaj do takiego samego auta upycha się 9 osób: 2 z przodu na siedzeniu pasażera, 4 w środku i 3 (tu bez zmian) na tyle. Jechaliśmy więc te 6,5h ściśnięci jak sardynki w puszce, ale jakoś dało radę. Co chwilę zatrzymywaliśmy się na punktach kontrolnych policji, żandarmerii i innych dziwnych służb mundurowych. Na ogół sprawdzali tylko dokumenty,  jednak czasem musiałem wysiąść, iść do budki funkcjonariuszy i dać paszport do spisania danych. Poza tym kilka razy trzeba było się zatrzymać, aby przepuścić wałęsające się po pustyni wielbłądy:)
O tym, że posterunki kontrolne to nie żarty przekonał się niedawno sam prezydent Mauretanii. Kilka miesięcy temu jego nieoznakowany samochód nie zatrzymał się do kontroli i został po prostu ostrzelany. Prezydent został ranny, ale przeżył i z tego co wiem, to nie ukarano strzelającego żołnierza  - chłopaczyna wykonywał w końcu tylko swoje obowiązki. Nasz kierowca całe szczęście nie był tak hardy jak pan prezydent i posłusznie zatrzymywał się przed każdym znakiem stopu. Kontrolujący żołnierze byli raczej poważni, skrupulatni, ale i całkiem przy tym uprzejmi. Generalnie o Mauretańczykach osobiście nic złego powiedzieć nie mogę. Pierwszy napotkany taksówkarz w Nawazibu zawiózł mnie  po rozsądnej (5zł) cenie do hostelu (albo raczej oberży) i umówił się ze mną na dzień jutrzejszy. Znaczy nie na randkę, tylko w sprawach służbowych. Sidi, bo tak się nazywa, zawiezie mnie jutro (pewnie też z innymi pasażerami) do Dakhli w Saharze Zachodniej. Cena którą podał (ok. 110 zł) wydaje się normalna (wcześniej robiłem małe rozeznanie), dlatego nawet się nie  targowałem. Ma po mnie przyjechać pod hostel o 7.30 rano. Z komunikacją nie mam tu większych problemów, ponieważ dość dobrze opanowałem francuskie liczby – niezbędne przy negocjacjach cenowych, a do tego dużo osób (w tym Sidi – mój kierowca) mówi lepiej lub gorzej po hiszpańsku. Po zorganizowaniu jutrzejszego transportu i zakwaterowaniu się miałem czas na zwiedzanie Nawazibu. Miasto to podobne jest chyba do reszty Mauretańskich miast, czyli jest zakurzone, zaśmiecone, smrodliwe (wszędzie ryby albo ich pozostałości) i bez wyrazu. Tradycyjnie udałem się do portu rybnego gdzie w wielkim fetorze suszyły się tony tych stworzeń. Później powłóczyłem się bez większego celu, aż znalazłem całkiem porządną restauracje, gdzie zjadłem wielką kanapkę z mięsem. Na koniec trafiłem jeszcze do „dzielnicy senegalskiej” (nazwa autorska), gdzie za senegalską walutę (nie miałem drobnych mauretańskich) zakupiłem od baifala (takiego senegalskiego rastamana w dredach) senegalską cafe touba. Na chwilę obecną jest przed 22:00, siedzę sam w oberży i cieszę się, bo po raz pierwszy od początku wyprawy nie zauważyłem w powietrzu ani jednego komara! Do tego jest całkiem przyjemna temperatura – wcale nie za gorąco, więc powinno mi się dobrze spać. Dobranoc! 

 6 godzin w 10 osób tym bolidem

 Nawazibu - targ rybny

 Nawazibu

 Oberża - Nawazibu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz