wtorek, 19 marca 2013

Mirleftowa sielanka


Mirleft, 18 marca 2013
Na palcach jednej ręki policzyć można dni, które zostały do końca wyprawy… Tak mi się spodobało w Mirleft, że postanowiłem tu zostać jak najdłużej. Senne miasteczko bez nachalnych sprzedawców, puste plaże (w okolicy odwiedziłem trzy z sześciu) i bardzo mili ludzie. Właściciel hotelu powiedział, że mogę zostać nawet 2 tygodnie i nie dopominał się o pieniądze, a sprzedawca w sklepiku obok dał mi wczoraj na kreskę 2 wafelki i fantę:)
Zgodnie z planami wybrałem się wczoraj na wycieczkę osiołkiem do wioski Dżamię – którą sobie od razu skojarzyłem z Rzemieniem, skąd pochodzi moja rodzina. Rano około 10 przyszedł po mnie do hotelu Ali i razem poszliśmy na zakupy. Chłopak nabył różnych warzyw, przypraw i kurczaka, z którego przygotowany miał zostać później – tajin – tradycyjna marokańska potrawa, zawdzięczająca swoją nazwę glinianemu naczyniu, w którym jest przygotowywana i podawana. Z zapasami ruszyliśmy przez góry i dolinki do oddalonej o niecałe 2h drogi wioski. Tam jego znajoma Aisha zrobiła nam herbatę i zajęła się przygotowywaniem jedzenia. My w tym czasie poszliśmy zobaczyć wioskę. Kiedy wracaliśmy postanowiłem z daleka zrobić zdjęcie mojemu osiołkowi. Akurat kiedy się do tego zabierałem mój „wierzchowiec” zerwał się i zaczął iść w stronę miasteczka. Byliśmy za daleko by cokolwiek zrobić, ale całe szczęście Husein – syn Aishy ruszył pędem za naszym zwierzęciem i po krótkim pościgu je dogonił. W wiejskim domu zjedliśmy tajin, trochę jabłek i pomarańczy, a popołudniu wróciliśmy do Mirleft. 
Z hotelu ruszyłem po 16:00 w poszukiwaniu kolejnej okolicznej plaży. Po ok. 1,5 h marszu wzdłuż krętej, asfaltowej drogi udało mi się do niej dojść. Była szeroka z wielką skałą na środku i mimo późnej pory jeszcze pełna ludzi. Nic dziwnego – była w końcu niedziela, a piknik na plaży to lubiane wśród Marokańczyków zajęcie.
Po powrocie w okolice hotelu spotkałem mojego przewodnika Alego, wypiłem z nim herbatę i zjadłem pyszną sałatkę z tuńczyka (z wielkimi kawałki ryby) i hamburgera.
Mirleft, 19 marca 2013
Czas Mirleft opuszczać… Jest 10:00. Zjadłem już śniadanie, uregulowałem rachunki i się spakowałem. Posiedziałbym tu jeszcze kilka dni, poopalał się i poszukał kolejnych plaży, lecz niestety czas nagli. Wczoraj dzień minął leniwie. Śniadanie złożone z bagietki, oliwek, pomidorów, pomarańczy i wafelka zjadłem już na najbliższej plaży. Zostałem tam ponad 4 h. Miałem dobre miejsce – blisko skał pod którymi mogłem odpocząć od słońca i daleko od głównego zejścia. Było tak mało ludzi, że momentami zostawałem na tej wielkiej plaży samojeden. Zaobserwowałem, że poziom wody jest wyraźnie niższy niż 2 dni wcześniej, i że można przejść znacznie dalej wzdłuż skał niż wcześniej. Po kilkudziesięciu metrach odkryłem dużą pieczarę do której wszedłem. Zastanawiałem się,  czy podczas przypływu jest ona cała zalana… Niestety nie miałem ze sobą aparatu, żeby to uwiecznić.
Zachód słońca oglądałem już na innej, umiejscowionej pomiędzy pierwszą a drugą , plaży. Była najmniejsza, częściowo zabudowana(z hotelikiem i restauracją) i zupełnie pusta jak przyszedłem. Trafiłem akurat na moment, kiedy to fale były duże i z ogromną siłą rozbijały się o wystające z wody skały. Tym razem miałem ze sobą aparat.
Na dziś planuję dostać się do Tiznitu, przenocować tam i skierować się już kierunku Fezu.Tego posta wrzucam z kafejki jeszcze z Mirleft...

 Ali robi zakupy

 Bigos na osiłku

 Widok na "Rzemień"

 Uciekający osiołek

Tajin

 "Rzemień"

 Plaża nr 2
 
Plaża nr 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz