wtorek, 1 marca 2011

Zawsze chcialem zaczac od srodka

Jak to Abradab w piosence śpiewał - 'druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka'... To ja też trochę od środka zacznę, bo od dnia czwartego pobytu w Meksyku, który powoli mi się kończy. Co było wcześniej, pisałem w mejlach, a jak będzie chwila to tez to opublikuje. Chaosu trochę musi być, bo w końcu to Meksyk a nie Niemcy czy Szwajcaria.
W końcu się udało i mamy polskie znaki :D
Zatem wracam do dnia czwartego. Zaczął się rutynowo - obudziłem się o szóstej, bo jeszcze nie do końca przestawiłem się na miejscowy czas, sprawdziłem mejle w komórce, przeczytałem wiadomości, wymyłem się z leksza i poszedłem na śniadanko o 8.30 :)
Zanudzam, więc do rzeczy. Dziś postanowiłem troszkę po górach pochodzić i udałem się na lokalny szczyt - Pico del Aguila, czyli Orli Szczyt po naszemu, mierzący 3930m. n.p.m. Może się wydawać, że wyprawa nie lada, ale Miasto Meksyk znajduje się na ponad 2 tys. metrów n.p.m., a do tego sporo podjechałem, więc szczyt osiągnąłem po półtorej godziny wędrówki. Ale o tym zaraz. Pierw o drodze pod szczyt, bo nieco skomplikowana była. Jechałem metrem, dwoma minibusami a na końcu jeszcze jakieś 15 min taksówką.

Samo podejście było trochę męczące ze względu na rozrzedzone powietrze, ale koniec końców mi się udało. Całą drogę szedłem sam i na szczycie, oprócz krzyży też nikogo nie było. Poleżałem chwilę słuchając Grubsona - Na Szczycie :) i jedząc bułgarskie herbatniki w czekoladzie kupione w Meksyku (!)... Jak już odpocząłem to zszedłem niżej do punktu, w którym roztaczał się ciekawy widok i wracając do góry zobaczyłem, że nie jestem już sam. Niewiadomo skąd pojawiło się 3 policjantów (na 4000m npm!!!) w tym dwóch z długą bronią! Bartodziejska zasada mówi, że z policją się nie gada i policji się nie ufa, a ja ją złamałem i pożałowałem ;)

- Hola! (cześć)
Oni na to:
-Co tu robisz?
-Wędruję, a wy?
-My też.
-Skąd jesteś?
-Z Polski...

No i tak gadać zaczęliśmy. Zobaczyłem na czym polega praca meksykańskich policjantów... Na dole mieli patrole rutynowo zatrzymujące samochody. Tylko że tylu ich tam było, że trzech postanowiło wejść sobie na szczyt, bo nigdy wcześniej ich noga tam nie postała :) W godzinach pracy. Jak powiedziałem, że chcę iść to oni na to, żebym z nimi się zabrał na dół, a oni podwiozą mnie tam skąd przyjechałem taksówką. No to się zgodziłem i... Poszedłem z nimi ich trasą (swoją dobrze pamiętałem i jeszcze oznakowałem kamieniami żeby się nie zgubić w drodze powrotnej - szlak praktycznie nie był zaznaczony), a panowie policjanci się pogubili i zamiast 1,5 h wracaliśmy chyba ze 3 godziny :/ Nogi mi prawie odpadły. Koniec końców trafiliśmy do tych ich patroli i zgodnie z obietnicą podwieźli mnie... Ot, przygoda.

Także każdy dzień niesie coś nowego. Po tej eskapadzie, bez zbędnego tułania się, wróciłem do hostelu. Po drodze po raz kolejny doświadczyłem meksykańskiej życzliwości... Minibus wysadził mnie przy przystanku metrobusa (podobnego to tego w Stambule, ale gorszego ;) którym to metrobusem mogłem praktycznie pod hostel podjechać. Tylko że do przejazdu potrzebna jest karta magnetyczna, na którą nabija się pieniądze. Karty kupować nie chciałem bo do szczęścia mi nie potrzebna i tak trochę czaiłem się koło maszyny sprzedającej te karty. Zobaczyła mnie Meksykanka kupująca obok i zaproponowała, że mogę jej dać kasę za przejazd, a ona użyje swojej karty. Tak też zrobiliśmy :)
Pierwszy wpis kończyć pora, bom już lekko głodny a i kłaść się niedługo trzeba... Jutro o 11 opuszczam hostel, a o 18 Miasto Meksyk i ruszam do Palenque w stanie Chiapas... Na koniec kilka fotek:
I wiemy, gdzie jest krzyż ;)

Spotkanie z psami i policją ;)

Locked up...

2 komentarze:

  1. Bigoosso super blog, super, ze piszesz! teraz bede Cie miec na oku caly czas ^^
    sciskam!
    Ola

    OdpowiedzUsuń