poniedziałek, 21 marca 2011

Kilka rzeczy, o których jeszcze nie wspominałem

Jako że ostatnio udało mi się w miarę nadrobić zaległości "internetowe" zarówno jeśli chodzi o bloga, jak i galerię to mogę zejść z tematu "gdzie akurat jestem i co tu mamy?..." i zając się innymi, niezwykle ważnymi aspektami podróżowania po Ameryce Środkowej.

Zacznijmy od... jedzenia.

Na ten temat to pewnie możnaby osobnego bloga zapisać. Bo nie dość, że kuchnia jest zupełnie inna od naszej, to jeszcze różni się w zależności od kraju i regionu, w ktrórym się aktualnie znajdujemy. Do tego szczerze muszę przyznać, że próbowałem może 20% miejscowych specjałów, bo nie jest w tak krótkim czasie możliwe poznanie wszystkiego...
Zacznę od końca czyli Wybrzeża Moskitów. To akurat zupełnie nie jest raj dla smakoszy... Podstawowym pożywieniem indian Miskito wydają się być wszelkiego rodzaju chrupki, czipsy i naczosy w malutkich paczuszkach, a narodowym napojem coca-cola lub napoje typu tang przygotowane w małych foliowych woreczkach. W miejscowościach takich jak: Iriona, Pallacios, Belen itp, praktycznie nie ma restauracji. Stołować się w prywatnych domostwach udających jadalnie i zdanie jeseśmy na ogół na: jajko smażone, frijoles (papka z czerwonej lub czarnej fasoli, lub fasola ugotowana w całości), ryż, ser, kawałek mortadeli, a do tego tortille lub smażone niesłodkie banany. Jak mamy szczęście to trafimy na kawałem kurczaka:) Wszystko oczywiście przywożone na łodziach. Nie za bardzo zrozumiałem, dlaczego praktycznie nie widać tam żadnych upraw.

Wspomniałem o smażonych bananach. Tu gdzie się znajduje to ewidentny substytut ziemniaka. W smaku bardzo podobne. Można je ugotować lub usmażyć w formie grubszych lub cieńszych czipsów. Z innych substytutów naszych kartofelków wymienić można wymienić maniok. Jego bulwy po ugotowaniu bardzo w smaku przypominają ziemniaki, których od opuszczenia Gwatemali praktycznie nie widziałem.

Nikaragua - trudno pisać mi o kuchni tego kraju, bo jak na razie to jeszcze do niego wjeżdżam od tzw. d... strony. Ale różnice w ulicznych fast foodach widać od razu. W Gwatemali i Hondurasie królował smażony w głębokim oleju kurczkak - coś a'la KFC lub SFC na Teneryfie ;) Tu natomiast dominują grille podające kurczaka, wołowinę i wieprzowinę. W Nikaragui jedzenie jest bardzo tanie. Każdy rodzaj grilowanego mięsa kosztuje tyle samo, więc za porcyjkę wołowiny z czipsami bananowymi i surówką, a czasem i napojem płaci się ok 2,5 USD. Narodową potrawą Nikaragui (Kostaryki z resztą też) jest gallo pinto, czyli ryż zasmażany z czerwoną fasolą. Trochę śmieszny jest fakt, że podają to tu praktycznie do każdego posiłku, czyli na śniadanie, obiad i kolację ;) Serwowane też są takie jakby duże pierogi (nazwy jeszcze nie znam) zrobione z mąki kukurydzianej (kukurydza króluje zarówno w Meksyku, jak i całej AŚ) z farszem z ryżu i mięsa, smażone w głębokim oleju. Niestety raz zjadłem takiego pieroga na kolację w Puerto Lempira (Niukaragua) i rano pieróg jedak uznał, że niezbyt dobrze mu w moim żołądku ;) To była jedyna chyba sytuacja podczas tej wyprawy, gdy lekko się zatrułem...

Na koniec ustępu o jedzeniu czas na napoje. Jeśli ktoś lubi świeże owoce, soki, lemoniady i szejki to AŚ będzie rajem dla takiej osoby. Szczególnie (z tego co widziałem) Mexico City. Przy prawie każdym stanowisku z tacos (małe placki z kukurydzy z mięsem, warzywami i sosami) znajduję się straganik z napojami. Możemy w nich kupić:

aguas de frutas - lemoniady zrobione z wody, zmiksowanych owoców (wedle wyboru), kruszonego lodu i cukru

liquados - coś w rodzaju szejka owocowego zrobionego z mleka lub soku pomarańczowego

jugos naturales - świeżo-wyciskane   soki owocowe.

Do tego kupić sobie można sałatkę owocową w wielkim kuble.

Kolejna rzecz to... zdrowie i moskity.

Chyba już wspomniałem, że nazwa Wybrzeże Moskitów nie wzięła się od komarów... Nie oznacza to wcale, że komary tam nie występują. Ba, jest ich nawet wbród. Co robię zatem? :) Jak mi się nie chcę to nic hehe. A tak bardziej serio, to stosuję stare sprawdzone metody, czyli okład ze środka na komary, co zdaje się skutkować. Oczywiście nie raz zostałem pokąsany, ale nie powiem, żeby to było bardziej uciążliwe niż w Polsce. Do tego przykrywam się śpiworem (rzadko kiedy w hotelach są moskitiery), którego komary nie są w stanie pokonać. W nocy nie jest wcale tu tak gorąco, więc śpiwór nie przeszkadza. Raz w tygodniu zażywam też 500mg Arechinu czyli odpowiednika chininy znanej z "W Pustyni i w Puszczy". Tak na wszelki wypadek, coby malarii nie dostać. W dzień czasem dokuczają małe muszki, ale też nie do przesady. Generalnie myślałem. że w tej kwestii będzie o wiele gorzej. Oprócz wspomnianego wcześniej incydentu z pierogiem, innych problemów zdrowotnych jak na razie nie zaobserwowałem. Wiadomo, że czasem prewencyjnie trzeba jakiś stoperan trzasnąć, ale to raczej kwestia nieprzyzwyczajenia żołądka i złej diety (3 x smażony kurczak w ciągu jednego dnia ;) niż zatrucia....

Na koniec coś o pogodzie, bo oprócz zdjęć, na których chyba widać, że nie jest tu zimno, nie za bardzo o tym pisałem. Sparawa wygląda tak, że w Meksyku to teraz właśnie zaczyna się wiosna, a w AŚ kończy się powoli lato, czyli pora sucha. W Mexico city było bardzo sucho (jakiś tam deszczyk niby pokropił, ale tylko torszeczkę), tak że trawa nie podlewana była generalnie wyschnięta. W dzień było ciepło, nie więcej jednak niż 24-25 stopni, a w nocy chłodniej, tak akurat na bluzę ;) Im niżej i dalej na południe się posuwałem, tym robiło się bardziej zielono, wilgotno i cieplej. Na Wybrzeżu Moskitów deszcz pada praktyznie cały rok (z różnym natężeniem). Podczas mojego pobytu było kilka dni całkiem słonecznych, jednak prawie codziennie nad ranem i popołudniu padał deszcz. Jedno- lub dwugodzinna ulewa. W regionie Las Minas gdzie jestem aktualnie też opady są znaczne. Także wszystkich tych, którzy zazdroszczą mi słońca mogę pocieszyć - aż tak dużo to go tu nie ma. Co do temperatur, to w dzień dochodzi tu tak na oko do maks 30stopni, a chyba nawet troszka mniej. W nocy raczej nie spada poniżej 18-20. Bluza przydaje się tylko kiedy pada i wieje. W innych przypadkach krótki rękawek sprawdza się 24h na dobę.

To na tyle dziś... O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem to jutro będę już w całkiem normalnym mieście - Matagalpie i od tego miejsca z dostępem do internetu nie powinno być problemów. Zdjęcia z ostatnich dni wrzucę za jakiś czas. W moim papierowym kajeciku mam jeszcze zapisanych kilka tematów które warto poruszyć, ale to innym razem.





1 komentarz: